Profesor Ewa Stachowska – ekspertka w dziedzinie żywienia człowieka – i Bartek Jędrzejak – „Pan Pogodynek” z TVN-u – razem tworzą na Instagramie cykl edukacyjny pt. „Rozmowy o mikrobiocie”. Kolejne odcinki wciągają niczym serial sensacyjny, odsłaniając kolejne tajemnice bohaterów, którymi są… bakterie probiotyczne, prebiotyki i postbiotyki. Ostatnio główna rola przypada pasteryzowanej bakterii Akkermansia muciniphila, którą znajdziecie w postbiotyku Sanprobi® Premium – The Akkermansia Company™. Nasi rozmówcy zdradzają nam, jaki związek ma ona z długowiecznością (ang. longevity) i szczupłą sylwetką oraz dlaczego jej zanikanie jest zwane „pocałunkiem śmierci”.
Rozmawiała: Justyna Ślusarczyk, redaktorka naczelna Med&Beauty
Zdjęcia: Mateusz Skwarczek
W jakich okolicznościach powstał pomysł na projekt edukacyjny „Rozmowy o mikrobiocie”?
B.J.: Jak to zazwyczaj bywa, spora była w tym rola przypadku – spotkania w odpowiednim momencie odpowiednich ludzi, co pozwoliło mi podjąć z firmą Sanprobi w pełni świadomą współpracę, którą rozpocząłem, gdy poszukiwałem rozwiązania własnych problemów zdrowotnych. Wiedziałem, co chcę osiągnąć: poprawę samopoczucia i wyników badań krwi, ale nie wiedziałem jak. Polecono mi probiotyki. Gdy przeczytałem, że są one „suplementami diety”, miałem sporo wątpliwości, bo na to hasło reaguję wręcz alergicznie. Znam wyniki różnych analiz, badań i zdaję sobie sprawę, że czasem pod nazwą „suplement diety” kryje się po prostu piasek zamieciony z podłogi i wrzucony do fiolek, serwowany pacjentom w ten sam sposób jak różnego rodzaju odżywki na siłowni, w których czasem znajdowano składniki niezgodne ze składem wyszczególnionym na etykiecie. Stwierdziłem, że zaryzykuję i będę przyjmował zalecane mi probiotyki, ale dopiero gdy na własne oczy zobaczę, jak są produkowane i testowane. Zostałem zaproszony do fabryki Sanprobi w Szczecinie i powiem szczerze, że ta wizyta zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Oczywiście pozytywne. Probiotyki powstają tam w ściśle kontrolowanych warunkach, takich, w jakich produkowane są leki, w laboratorium, w którym przestrzegane są rygorystyczne normy.
Wspomniałeś o roli przypadku w „odkryciu” Sanprobi? Jak nawiązałeś z nimi kontakt?
B.J.: Człowiek, gdy jest młody, myśli, że jest niezniszczalny, że nie imają się go choroby, jednak w pewnym wieku zwalnia metabolizm, a człowiek zaczyna zupełnie inaczej wyglądać. Dodajmy, że pracuję w takim miejscu, w którym szczególnie trzeba dbać o swój wizerunek, bo każdy dodatkowy kilogram, każda zmarszczka czy niedoskonałość jest w świecie czerwonych dywanów i blasku fleszy szeroko komentowana. Z jednej strony, to jest smutne, bo czasami to objaw choroby i nie da się tego zmienić tak od razu. Z drugiej strony, jest wiele dziedzin i obszarów, na które możemy sami wpłynąć poprzez zdrowy styl życia. Na mnie zadziałał chyba syndrom wieku średniego. Niektórzy kupują drogie samochody lub motocykle, jadą w daleką podróż, a na mnie ten syndrom wpłynął mobilizująco. Powiedziałem sobie: „Teraz nastał mój czas”. Od dziecka bardzo dużo pracuję – mówię to w pełni świadomie, bo już jako młody chłopak prowadziłem festiwale dziecięce w Zielonej Górze, a potem przyszła praca w telewizji, z którą łączą się duże napięcia, dużo stresu, dużo nerwów. Okupiłem to chorobą, czego nie ukrywam – zrobiłem tak zwany depresyjny coming out. Zacząłem szukać pomocy, sprawdzać, dopytywać. I wtedy jako ratunek pojawiły się w moim życiu probiotyki. Wcześniej niby je znałem, ale nie do końca. W Polsce przeważnie kojarzymy je tylko z antybiotykami. Natomiast kompletnie nie mamy świadomości, jak probiotyki wpływają na cały nasz organizm: na układ jelitowy, na mikrobiotę, z nawet na psychikę. Teraz używam już nawet profesjonalnego określenia – „mikrobiota”, bo wcześniej mówiłem dość potocznie – „dobre bakterie w jelitach”. Wydaje mi się, że ważne jest właśnie to, by szerzyć wiedzę, nieść kaganek oświaty, korzystając ze swojej popularności. Obecny moment w moim życiu jest specyficzny. Mam wrażenie, że „już bliżej jest niż dalej”, a mój wyciąg powoli zaczyna zjeżdżać ze szczytu. Jak się tym wyciągiem jedzie w górę, to panuje pełna euforia, a jak się zjeżdża, to trzeba przedsięwziąć pewne czynności, żeby żyć zdrowo jak najdłużej. Ja lubię podróże, lubię ludzi, korzystać z życia, więc chciałbym to robić jak najdłużej w pełnym zdrowiu. Tu pojawił się pomysł na probiotykoterapię.

Dlaczego Sanprobi? Ktoś zaufany po prostu polecił mi te produkty, mówiąc, że to polski producent probiotyków o wysokiej jakości. Wyszedłem z założenia, że będę je brał, ale – jak wspomniałem – tylko pod warunkiem, że uda mi się zobaczyć, jak są produkowane. Firma wyszła mi naprzeciw. Powiedzieli: „Proszę bardzo, przyjedź” i zobaczyłem tam coś, czego do tej pory nie widziałem. Wydawało mi się, że suplement to coś robionego naprędce w garażu. Tymczasem zobaczyłem profesjonalne laboratorium wyposażone w sprzęt najwyższej jakości.
Do laboratorium przyjeżdżają ludzie z całego świata, w tym z Japonii, aby zobaczyć, jak jest zorganizowane i jakie panują w nim warunki. Żeby tam wejść, trzeba pokonać kilka śluz, mieć na sobie specjalne ubranie. Wstęp jest możliwy tylko w określone dni, bo wówczas przerywa się produkcję i cały sprzęt jest specjalnie odkażany, obowiązują restykcyjne procedury. W laboratorium pracują najlepsi biotechnolodzy, którzy zajmują się koloniami wytypowanych bakterii. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie, więc zacząłem więcej o tym czytać. W toku tych poszukiwań, na mojej drodze pojawiła się profesor Ewa Stachowska, która odpowiada na wszystkie moje pytania, nawet te „najgłupsze”, choć osobiście uważam, że nie ma głupich pytań. Ewa jest jednym z niewielu profesorów, z którymi jestem na „ty”. Bardzo się lubimy, miło spędzamy czas, a przy okazji postanowiliśmy też edukować – wejść w internet pełen fejków i dać ludziom rzetelną wiedzę.
Jakie tematy poruszacie w swoich „Rozmowach o mikrobiocie”?
E.S.: Teraz mówi się sporo o rewolucji na rynku probiotyków, o ich „specjalizacji” – inne szczepy probiotyczne są na stres, inne na zdrowe trawienie czy odporność. Są też probiotyki korzystnie wpływające na urodę, powiązane z funkcjonowaniem mikrobioty skóry.
Czy o tym właśnie są kolejne odcinki waszego cyklu edukacyjnego?
B.J.: Nawet nie wiedziałem, że jest coś takiego jak oś mózgowo-jelitowa. Tu trawimy i wydalamy, a z drugiej strony – mózg… Dwa zupełnie oddzielne organy, a okazuje się, że te struktury są połączone. Ta dwustronna komunikacja między mózgiem a jelitami jednak wiele wyjaśnia. Dla mnie to jest niesamowicie cenna wiedza. którą chcę się jak najszerzej dzielić. Okazuje się, że połączenia nerwowe w mózgu są takie same jak w jelitach. Dla mnie oś mózgowo-jelitowa to nasza wewnętrzna autostrada. Takie holistyczne podejście miały już nasze babki, prababki i prababki naszych prababek, natomiast my, będąc w ciągłym biegu, wprawdzie czytamy dużo, ale nie do końca analizujemy to, co czytamy. A nie bez kozery mówi się: „coś mi leży na wątrobie”, „zalewa mnie żółć”. Te powiedzenia związane ze złością, niepanowaniem nad emocjami, stresem czy podniesionym kortyzolem skądś się przecież wzięły.

Wystarczy spojrzeć na samego siebie, by zrozumieć, jak nasz organizm reaguje na stres. Jedni go zajadają, inni w stresie wymiotują, jeszcze inni mają rozwolnienie. To wszystko jest ze sobą powiązane – mózg się denerwuje, a całe ciało to odczuwa. Reagują głównie jelita. Zresztą pewnie smakosze wielu potraw potwierdzą, że jeśli dobrze zjemy, to odczuwamy dla odmiany komfort psychiczny, przypływ endorfin, coś przyjemnego. Czyli w drugą stronę też to działa.
E.S.: W tej tematyce mamy dwie działki. Po pierwsze: żywność, która wspomaga pracę układu nerwowego. Jest sporo różnych składników aktywnych, które stymulują pracę mózgu. Po drugie: karmienie naszej mikrobioty jelitowej. Bakterie jelitowe same produkują substancje wspomagające nasz mózg. Świadome podejście do żywności, stresu, aktywności fizycznej kształtuje zdrowie psychiczne. Sposób żywienia może mieć tu fundamentalne znaczenie. Warto o tym pamiętać w dobie epidemii depresji.
Bakterie jelitowe same produkują substancje wspomagające nasz mózg. Świadome podejście do żywności, stresu, aktywności fizycznej kształtuje zdrowie psychiczne.
B.J.: Do jedzenia podchodzimy teraz inaczej. Do pewnego momentu jedzenie to była tylko rygorystyczna dieta, dieta, dieta – jeść mniej, liczyć kalorie, wchodzić na wagę. Teraz od nowa uczymy się jeść, wiemy, co powinno być na talerzu wieczorem, żeby można było się uspokoić, żeby dobrze zasnąć. Wiemy, co zjeść, żeby pobudzić energię, żeby tej energii było więcej. Szkoda, że już w szkołach nie jesteśmy uczeni kultury jedzenia i dbania o siebie.

Jelita mają prawie osiem metrów długości – po skórze to nasz największy organ. A przecież mówi się, że „duży może więcej”. Gdybyśmy „rozłożyli” jelita, miałyby 200 metrów kwadratowych – tyle co boisko do tenisa. To gigantyczny organ, o który powinniśmy szczególnie dbać. Wiemy, jak dbać o zęby, bo w szkole nam się o tym mówi. Wiemy, jak dbać o kości i mięśnie, bo słuchamy trenera, jeździmy na nartach, ćwiczymy na siłowni. Ale mózg nie jest dobrym tematem. Czy gdziekolwiek ktoś mówi o tym, co robić, żeby mózg wypoczywał? Żeby się relaksował? Czy ktoś mówi młodzieży, co robić, żeby jelita czuły się dobrze? To jest dla mnie temat bardzo osobisty, ponieważ jestem w grupie ryzyka. Mój tata walczy z nowotworem – zaczęło się od jelita z przerzutami na wątrobę. Rokowania są na szczęście bardzo dobre, ale to jest typowy przykład tego, jak rozwija się nowotwór. Organizm najpierw nie dawał objawów, potem dawał objawy, ale były one bagatelizowane, pokątnie były brane „jakieś tabletki” kupowane bez recepty, aż nagle wszystko się skumulowało. Lekarze powiedzieli, że jeszcze pół roku i byłoby kompletnie pozamiatane, nie byłoby czego zbierać. Na szczęście teraz sytuacja jest względnie opanowana, pod kontrolą. Ta historia zmobilizowała mnie, by zgłębić wiedzę na temat probiotyków, a potem przyjmować codziennie te suplementy, które nas wzmacniają. Probiotyki to według mnie taka ekipa budowlana, która wchodzi, wymienia nawierzchnię, maluje i pracuje w taki sposób, żeby było bezpiecznie. Placem budowy są nasze jelita.
Do jakich odbiorców kierujecie Wasze kampanie prozdrowotne?
B.J.: Jesteśmy jak Mistrzyni i Uczeń. Ewa mówi bardzo profesjonalnie, siedząc w tej tematyce od wielu lat, a ja jestem takim prostym facetem, który to przekłada na język „dla ludzi” i na zjawiska znane z naszej codzienności.

E.S.: Moimi głównymi odbiorcami są jednak kobiety, szczególnie te w wieku 40+.
B.J.: Ja natomiast dostaje coraz więcej pytań od mężczyzn. Zależy mi na tym, żeby łamać stereotypy, takie jak ten, że mężczyzna nie choruje, nie płacze, nie ma żadnych problemów, jest silny i męski, na swoich barkach dźwiga bardzo dużo i właściwie nie chodzi do lekarza.
Co byście doradzili osobom z branży beauty, które chciałyby porozmawiać ze swoimi pacjentami o probiotykach? Jak mają się z nimi komunikować? Jakich argumentów mogą użyć, by przekonać pacjentów do probiotykoterapii?
E.S.: W tej dziedzinie są dwie łączące się kwestie – dobrego wyglądu skóry i długowieczności. Nie ma ani dobrego zdrowia, ani urody bez zadbania o skład mikrobioty jelitowej. Wiemy, że ona się zmienia przez całe nasze życie w odpowiedzi na to, jaki styl życia prowadzimy. Gdy dochodzi do rozszczelnienia bariery jelitowej, jest to swego rodzaju „pocałunek śmierci”, dlatego generalnie chodzi o to, żeby jak najdłużej zachować integralność tej bariery i żeby układ trawienny był skolonizowany przez bardzo zróżnicowaną mikrobiotę. Ona jest jak odcisk palca – u każdego jest inny, niepowtarzalny skład bakterii. By zadbać o jakość mikrobioty, żeby była ona różnorodna, trzeba po prostu bardzo różnorodnie jeść.

B.J.: Naukowcy przez 15 miesięcy badali grupę ludzi w prowincji Hainan w Chinach, gdzie na 20 osób przypada jedna w wieku powyżej 100 lat, gdzie ludzie żyją najdłużej na świecie. Uczestnikami badania były osoby w wieku 100 lat i starsze. Badanie było niestety nieco uciążliwe, gdyż codziennie trzeba było oddać stolec do analizy. Naukowcy dokładnie sprawdzali jego skład. Jako że w okresie trwania tego badania kilka osób zmarło, można było zobaczyć, co się dzieje z mikrobiotą tuż przed śmiercią. Okazało się, że zmieniała swój skład już 5–6 miesięcy wcześniej. Z wyników badań nad długowiecznością można wysnuć wnioski, że mikrobiota osób, które są długowieczne, jest bardzo zróżnicowana oraz że jednocześnie mają one bardzo liczne kolonie bakterii Akkermansia muciniphila. Probiotykoterapia to stosunkowo nowa dziedzina – jest o niej głośno od około 10 lat. I wciąż dynamicznie się rozwija. Sam jestem wcześniakiem, urodzonym dwa miesiące przed terminem… To pani profesor Ewa zwróciła mi uwagę na to, że wprawdzie nie ma jeszcze wielu badań, które to potwierdzają, ale być może moja mikrobiota jelitowa była od początku bardzo zniszczona, bo jako dziecko dostawałem sporo antybiotyków. Czy uda mi się całkowicie ją odbudować? Tego nie wiem, ale już zawsze będę musiał ją dodatkowo wspierać.
Kiedy „środek” człowieka jest zdrowy, to skóra też jest zdrowa. Co z tego, że będziemy mieli pięknie zrobione licówki na zębach, co z tego, że będziemy mieli pięknie wygładzoną twarz, wspaniałą skórę, sztucznie podrasowaną urodę, jeśli wewnątrz będzie nam wszystko szwankowało. Efektów zabiegów i młodego wyglądu nie da się wtedy utrzymać.
Nie ma ani dobrego zdrowia, ani urody bez zadbania o skład mikrobioty jelitowej. Wiemy, że ona się zmienia przez całe nasze życie w odpowiedzi na to, jaki styl życia prowadzimy. Gdy dochodzi do rozszczelnienia bariery jelitowej, jest to swego rodzaju „pocałunek śmierci”
E.S.: W dermatologii przyjmuje się, że gdy jest jakakolwiek dysfunkcja jelitowa i zaburzenia czynnościowe, na przykład zespół jelita nadwrażliwego, to bardzo często pojawiają się zmiany skórne. Tak funkcjonuje oś mikrobiota-jelito-skóra, która jest dobrze opisana w piśmiennictwie naukowym. Przykładem jest leczenie trądziku różowatego, które należy rozpocząć od zmian w mikrobiocie jelitowej. Mikrobiota jelit i mikrobiota skóry komunikują się ze sobą. Tu znów specjalna rola przypada bakterii Akkermansia, bo pobudza ona komórki do odtwarzania śluzu i uszczelnia barierę jelitową, co jest najważniejsze dla prawidłowego funkcjonowania całego organizmu. Kiedy śluzu jest mniej, to zaczyna dziać się źle. Te osoby, które mają Akkermansii więcej, są po prostu zdrowsze i żyją dłużej.

Jak to się dzieje, że pasteryzowana Akkermansia, czyli de facto bakteria nieżywa, ma takie samo korzystne działanie jak ta żywa?
E.S.: Żeby pobudzić pewne procesy metaboliczne w naszym organizmie, nie potrzebujemy całej wielkiej puli bakterii tylko konkretną cząsteczkę. Jedną z nich jest białko, które się nazywa AMUC_1100. W pasteryzowanej postaci Akkermansii jest ono jeszcze bardziej aktywne niż w żywej. Jednocześnie jest to bardzo bezpieczne, bo pamiętajmy, że Akkermansia to bakteria, która żyje przy powierzchni nabłonka jelitowego – ma jej być tyle, ile trzeba w naszym organizmie.
Pasteryzowana bakteria na rynku europejskim dopuszczona została przez EFSA (Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności). Działanie Akkermansii polega na aktywowaniu tych mechanizmów, które prowadzą do szczelnej bariery jelitowej. Szczelna bariera zapobiega stanom zapalnym i zapewnia dobry stan zdrowia. Akkermansia wspiera zdrowie jelit i poprawia ich funkcjonowanie. Produkuje metabolity o działaniu antyoksydacyjnym i przeciwstarzeniowym. Są to między innymi krótkołańcuchowe kwasy tłuszczowe, spermidyna i 2-hydroksymaślan. Gdy dostarczamy organizmowi przede wszystkim produkty pochodzenia roślinnego oraz dobrej jakości tłuszcze, to nasze bakterie jelitowe przerobią je na metabolity, które absolutnie podtrzymują nasz dobrostan.
Bartku, niedawno wziąłeś udział w kampanii społecznej na rzecz małych pacjentów oddziału Pediatrii, Onkologii i Immunologii Dziecięcej z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego nr 1 w Szczecinie. Jakie było jej główne przesłanie?
B.J.: Cieszę się, że cała akcja dotyczyła Szczecina, bo jestem z nim związany, odkąd zacząłem zgłębiać temat probiotyków. Sytuacja była dla mnie prosta i jednoznaczna – jestem wolontariuszem Drużyny Szpiku, która działa w ramach Fundacji im. Anny Wierskiej „Dar Szpiku”, która wspiera rodziny i dzieci chore onkologicznie. Nie robi „wielkich” rzeczy, tylko zaspokaja doraźne potrzeby. Pewnego dnia otrzymałem prośbę od Kliniki Pediatrii, Hematologii i Onkologii Dziecięcej o pomoc w zorganizowaniu niezbędnego sprzętu. Chodziło o specjalne łóżka szpitalne, poprawiające komfort małych pacjentów. Zgłosiłem się z tym problemem do pani Marzeny Maj, bizneswoman z Krakowa, która jest znaną filantropką. Po rozmowie z nią byłem w szoku – myślałem, że rozpoczną się długotrwałe procedury, a tymczasem w przeciągu 10 minut dostałem telefon z pozytywną decyzją. Po miesiącu pojechaliśmy do Szczecina przekazać zakupiony sprzęt, a gdy zobaczyłem te małe, kochane łyse główki, pomyślałam, że sam nie jestem w stanie dać im więcej, ale jestem w stanie połączyć się z nimi w taki sposób, żeby okazać im wsparcie – ogolić głowę w geście solidarności. Zresztą od osób dorosłych leczących się onkologicznie słyszę, że utrata włosów jest takim odarciem z resztek normalności. I o ile niektóre skutki leczenia onkologicznego możemy ukryć, na przykład gorsze samopoczucie, a nawet wymioty, o tyle utratę włosów widać na pierwszy rzut oka. Jest ona zburzeniem ostatniego bastionu, momentem, o którym ludzie mówią mi, że dopiero wtedy zdali sobie sprawę, że zaczynają chorować nowotworowo. Można być łysym z wielu powodów: bo podoba się taki styl, bo uwielbia się Kojaka, ale także dlatego, że jest się chorym. Wtedy to nie jest wybór.

Jaki był odzew na twoją akcję?
B.J.: Wcześniej zapytałem o zgodę swoich pracodawców w TVN-ie, bo to jest jednak drastyczna zmiana wizerunku. Nie chciałem też wystraszyć widzów – pojawić się łysy nagle, co mogłoby wzbudzić w nich niepokój. Widzowie są kochani, wszystkim się przejmują, traktują nas – znajomych z ekranu – jak przyjaciół. Odzew był wspaniały: tysiące SMS-ów, wiadomości tyle, że aż zablokowały mi się media społecznościowe. Ostatnio nawet miałem taką sytuację, że na planie prognozy pogody podeszła do mnie do pani i po prostu się rozpłakała. Powiedziała, że to, co zrobiłem, bardzo ją wzruszyło. Po raz pierwszy ktoś na mój widok lał łzy. To bardzo miłe. Wydawało mi się, że zrobiłem tak niewiele, ale okazało się, że dla innych to dużo. Ja biorę udział w tej akcji po trosze dlatego, że jestem samolubem, to znaczy wiem, że dobro wraca, i wierzę, że jeśli ja będę w potrzebie, to znajdą się dobrzy ludzie, którzy mnie wesprą.
Jakie zmiany zauważyłeś u siebie w związku z wdrożeniem zdrowych nawyków i probiotykoterapii?
B.J.: Od momentu gdy zacząłem brać probiotyki, dużo lepiej się czuję – psychicznie i fizycznie. Jedno pociąga za sobą drugie. Jak się czujesz dobrze fizycznie i widzisz w lustrze, że fajnie wyglądasz, automatycznie działa to korzystnie na twoją psychikę. Poprawiły mi się wyniki badań krwi. Nigdy nie były bardzo złe, ale jednak cholesterol i trójglicerydy miałem zawsze w górnej normie. Pewnie trochę przez nieregularne jedzenie i stres. Cukier też był na górnej granicy. Regularne przyjmowanie probiotyków i postbiotyków spowodowało, że te wyniki się wyrównały już po trzech miesiącach codziennego stosowania. Poza tym zacząłem też inaczej wyglądać, organizm zaczął sprawniej pracować, bo te probiotyki wpływają na perystaltykę jelit. Teraz wszystko jest wyregulowane. Uważam, że skoro probiotyki i postbiotyki mi tak pomogły, to są w stanie pomóc także innym. Kiedy czujesz, że czas płynie nieubłaganie i chciałbyś go spowolnić, możesz skorzystać z medycyny estetycznej, która pomaga dłużej zachować młody wygląd. Trzeba jednak pamiętać, że medycyna estetyczna nie wpływa na „wewnętrzne” zdrowie. Nie da się odbudować fasady bez solidnych fundamentów. Dlatego właśnie należy dbać o zdrowe nawyki, odpowiednią dietę i suplementację, a także regularną aktywność fizyczną.
Tu wracamy do pojęcia „longevity”, zdrowego starzenia i spowolnienia procesów degradacyjnych…
E.S.: „Healthy aging” jest możliwy dzięki komponencie jelitowej. Najbardziej rozbudowanym ekosystemem w naszym organizmie jest właśnie ekosystem bakterii jelitowych. W tej materii mówi się o teorii holobiontu – składamy się ze swoich komórek i z ogromnej liczby komórek obcych gatunkowo, które wpływają regulująco na wszystkie procesy życiowe. Wracając do wątku długowieczności, bakterie jelitowe regulują przede wszystkim funkcje metaboliczne, czyli na przykład insulinowrażliwość czy masę ciała. Jeżeli będziemy mieli prawidłową mikrobiotę jelitową, to starzenie będzie spowolnione i zdrowe. Prawidłowa bariera jelitowa uniemożliwia duży napływ niepożądanych substancji z zewnątrz do układu krążenia, a to przecież one stymulują szkodliwe dla nas stany zapalne. Dobra, szczelna bariera jelitowa sprawia, że endotoksemia, czyli stan zapalny w jelitach, będzie ograniczony. Nie jesteśmy w stanie tego zrobić, jeżeli nie mamy prawidłowej mikrobioty.
Wspomniałaś wcześniej o przemianach mikrobioty w związku z wiekiem, a także o insulinooporności. Czy menopauza jest takim momentem zmian, skutkującym właśnie upośledzeniem metabolizmu glukozy?
E.S.: Menopauza jest momentem, w którym zmienia się układ hormonalny. Następuje spadek poziomu estrogenów, które pełnią funkcję ochronną dla różnych części naszego organizmu i mają znaczący wpływ na kumulację tkanki tłuszczowej, masę mięśniową, a także na funkcjonowanie jelit. Musimy pamiętać, że bakterie jelitowe biorą udział również w metabolizmie hormonów. Oczywiście menopauza to też zmieniająca się pod wpływem hormonów mikrobiota jelitowa, więc musimy zadbać o siebie w dwójnasób. Ubytek estrogenów w sposób fizjologiczny powoduje zmiany, które widzimy: większy problem z utrzymaniem prawidłowej masy ciała, kumulacja tkanki tłuszczowej na brzuchu… Korzystne efekty można uzyskać dzięki przyjmowaniu probiotyków i poprzez zdrowy styl życia. Gdy zbliżamy się do okresu perimenopauzalnego i widzimy pierwsze symptomy nadchodzącej menopauzy, warto zacząć działać, bo spadek estrogenów powoduje, że do głosu dochodzi testosteron, który my, kobiety, mamy w organizmie. To testosteron odpowiada na przykład za „piwny brzuszek”, otyłość typu męskiego. Insulinooporność to jest też stosunek tkanki tłuszczowej do tkanki mięśniowej. Z wiekiem mięśni nam ubywa, a przybywa tkanki tłuszczowej. Graczem, który może mieć naprawdę duże znaczenie, jest właśnie dobra mikrobiota jelitowa. Regulując szczelność bariery jelitowej, może ten proces opóźnić albo wręcz zahamować. Tu widać kolejny związek probiotykoterapii z medycyną estetyczną. Mnóstwo randomizowanych badań klinicznych wskazywało, że stosując probiotyk wieloszczepowy, uzyskiwano poprawę insulinooporności.
Od momentu gdy zacząłem brać probiotyki, dużo lepiej się czuję – psychicznie i fizycznie. Jedno pociąga za sobą drugie. Jak się czujesz dobrze fizycznie i widzisz w lustrze, że fajnie wyglądasz, automatycznie działa to korzystnie na twoją psychikę.
Podobno wspomniana Akkermansia muciniphila jest markerem naszej długowieczności…
E.S.: Tak, jest ona bakterią stosunkowo niedawno odkrytą, która robi ogromną karierę w świecie nauki. Mamy mnóstwo badań, które pokazują, że rolą Akkermansii jest regulowanie ilości śluzu w obrębie nabłonka jelitowego. Dostajemy ją po porodzie, wtedy zasiedla nasze jelita. Może odżywiać się wyłącznie śluzem. Początkowo wydawało się, że może to być coś niekorzystnego, jednak okazało się, że Akkermansia, usuwając stary śluz i żywiąc się nim, stymuluje komórki kubkowe do produkcji nowego śluzu. Generalnie zauważono to na modelach zwierzęcych, ale potem także u ludzi. Tutaj wspomnę o badaniach, o których mówił Bartek. Osoby, które są zdrowe metabolicznie i zdrowo się starzeją, bez problemów z gospodarką węglowodanową, mają dużą liczebność Akkermansii w jelitach. Możemy mieć jej bardzo mało albo nawet całą pulę: 3–5%. To nasza cecha osobnicza. Ci, którzy mają Akkermansii sporo, żyją dłużej, są szczuplejsi, nie mają nasilonej insulinooporności. Badania wykazały, że osoby, które nie zmieniły diety ani poziomu aktywności fizycznej, ale przyjmowały pasteryzowaną Akkermansię, straciły na wadze około 2 kilogramy. Żywą Akkermansię można nieco zwiększyć, zdrowo się odżywiając. Świetnie zadziała wyciąg z rabarbaru, granat, zielona herbata. Jeśli jednak mamy dysbiozę jelitową, sama dieta nie wystarczy. Tu warto sięgnąć po skuteczną broń, jaką jest pasteryzowana Akkermansia muciniphila.

Jak długo utrzymuje się ten efekt?
E.S.: Tak długo, jak długo przyjmujemy pasteryzowaną Akkermansię. Dorzućmy jednak do postbiotyku zdrowe odżywianie i aktywność fizyczną, a podtrzymamy efekty.
Jak zostałaś influencerką, a wręcz – można powiedzieć – gwiazdą Instagrama? Co skierowało Cię na ścieżkę powszechnie dostępnej edukacji żywieniowej?
E.S.: Mam duże doświadczenie w prowadzeniu wykładów dla studentów dietetyki na Pomorskim Uniwersytecie Medycznym w Szczecinie, a edukacja na Instagramie sprawia mi ogromną frajdę. Na początku było to parę postów skierowanych do dietetyków, ale po pewnym czasie, ponieważ feedback był bardzo ciepły, zaczęłam pisać z myślą o ludziach spoza branży. Ja po prostu lubię to robić. Dietetyka i związana z nią mikrobiota jelitowa to moje pasje. Zajmuje się nimi od lat i – nie ukrywam – lubię o nich mówić. Systematyczna praca przyniosła bardzo fajne efekty. Czy jest popyt na taką edukację? W internecie jest popyt na każdą edukację – i tę mądrą, i tę niemądrą. Mam nadzieję, że moja należy do tej pierwszej grupy. Wydaje mi się, że jest bardzo wiele miejsc, gdzie można znaleźć rzetelne informacje.
Jak odróżnić wartościowe treści od zwykłych bzdur, które się dobrze sprzedają?
E.S: Trudne pytanie. Ja zawsze patrzę na to, czy ten, kto je głosi, to człowiek, który jest ekspertem – kimś, kto od dawna zajmuje się tematem, kto ma tytuły naukowe, a w przypadku działki medycznej – czy jest to medycyna oparta na dowodach naukowych. Można wygłaszać wiele składnie brzmiących teorii, ale jeśli nie ma na ich poparcie żadnych prac naukowych albo są one wątpliwe i potwierdzają jakieś niesamowite rewelacje, to po prostu nie należy ufać osobom popularyzującym takie treści. Niestety jest też popyt na teorie spiskowe – ludzie bardzo to lubią. Teoriami spiskowymi wszystko można łatwo wyjaśnić. Tymczasem w nauce jest tak, że często nie wiemy, dlaczego coś się dzieje, albo na razie nie wiemy, nie mamy pewności.
Ci, którzy mają Akkermansii sporo, żyją dłużej, są szczuplejsi, nie mają nasilonej insulinooporności. Badania wykazały, że osoby, które nie zmieniły diety ani poziomu aktywności fizycznej, ale przyjmowały pasteryzowaną Akkermansię, straciły na wadze około 2 kilogramy.
Skąd pomysł na wspólną pracę z Bartkiem?
E.S.: Bartka poznałam rok–dwa lata temu i od razu skradł moje serce, bo jest nie tylko bardzo kulturalny, ale także bezpośredni. Wcześniej nie miałam żadnego doświadczenia z osobami, które pracują w mediach. Bartek podbił mnie swoją otwartością. Wydaje mi się, że ja też nie buduję barier międzyludzkich. Dlaczego występujemy razem? Bo odbiorcy Bartka są znacznie młodsi od moich i w tym aspekcie się świetnie uzupełniamy – mamy młodość, doświadczenie i wiedzę!
Dziękuję za rozmowę.