Pierwsze kroki młodych lekarzy na drodze medycyny estetycznej często wiążą się z wieloma wątpliwościami. Podpowiadamy, jak sobie z nimi poradzić.
Rozmawiała Justyna Ślusarczyk
Najczęściej zadawane przez moich studentów pytanie dotyczy tego, jakie studia lub szkolenia polecam. Staram się to zagadnienie przedstawić w ten sposób, że studia z dziedziny medycyny estetycznej odbywają się w większości wielkich miast i jest to bardzo dobry start, punkt wyjścia do praktykowania zawodu, bo można zgłębić temat po troszku z każdej z wielu dziedzin tej dyscypliny. Studia otworzyły mi oczy na wiele spraw – plusów i minusów, dopiero potem byłem w stanie wybrać szkolenia, które mnie interesują. Nie musiałem szukać w ciemno.
Jak podejść do symbolicznego „pierwszego pacjenta”?
Trzeba znaleźć w sobie odwagę. Najtrudniejszą rzeczą w rozmowie z pacjentem jest zdobycie jego zaufania. Musimy przekazać mu informacje w taki sposób, aby uwierzył, że mamy wiedzę i umiejętności. Na tym trzeba oprzeć całą rozmowę. To, co obserwuję i o czym często mówią sami pacjenci, a co jest ogromnym błędem, to kiedy lekarz mówi na wstępie: „U Pani/Pana trzeba zrobić to, to, to i jeszcze to…”, na co pacjenci reagują obniżeniem nastroju i poczuciem, że są „brzydcy”. Nie możemy podchodzić do pacjenta w ten sposób. Trzeba go wyczuć: na co chce i może sobie pozwolić. Nie sztuką jest wymienić wszystkie możliwe rozwiązania, które możemy zaproponować. Lepiej zacząć od pytania: „Co Pani/Panu najbardziej przeszkadza? Z czym Pani/Pan dzisiaj przychodzi? Na tym warto budować relację z pacjentem. Ja nie mogę sugerować innych mankamentów niż te, które są dla pacjenta realnie dokuczliwe. Medycyna estetyczna znajduje się na pograniczu usługi i medycyny. Jako lekarze nie do końca możemy narzucać pacjentom metody, tak jak w konwencjonalnej medycynie. Tu właśnie leży największy problem – wyczucie granicy, na co możemy sobie pozwolić.
Wiem, że teoria jest taka, że najważniejsze są przeciwwskazania, ale praktyka pokazuje, że „pacjent nie jest głupi” i jeśli mu na czymś zależy, to po prostu pominie wszystko, co może mu zablokować drogę do wymarzonego zabiegu. Taka jest ludzka natura.
Pierwszy wywiad powinien być nastawiony na słuchanie. Nie tyle mamy się dowiedzieć o chorobach, bo jeśli pacjent nie będzie chciał, to i tak nam tego nie powie. Wiem, że teoria jest taka, że najważniejsze są przeciwwskazania, ale praktyka pokazuje, że „pacjent nie jest głupi” i jeśli mu na czymś zależy, to po prostu pominie wszystko, co może mu zablokować drogę do wymarzonego zabiegu. Taka jest ludzka natura. Z reguły nie jest to nic poważnego. Jednak całkiem szczerzy pacjenci zdarzają się rzadko. Wtedy mam na przykład możliwość konsultacji zabiegów z lekarzem prowadzącym inne leczenie pacjenta. Trzeba wysłuchać potrzeb i na tym oprzeć plan zabiegowy.
Sam często zaczynam od zabiegu „demonstracyjnego”, by pokazać pacjentowi, że terapia działa i że wiem, co robię, że potrafię to zrobić. Może to być na przykład podanie niewielkich ilości wypełniacza, botoks. Dopiero później, gdy przekonam się, że pacjent jest w stanie mi zaufać, gdy widzi efekt, wchodzimy w zabiegi poprawiające kondycję skóry, przy których potrzeba dłuższego czasu, by zobaczyć korzystne zmiany. Jeśli od tego zaczniemy, pacjent uzna, że efektu nie ma, i już nie wróci.
Jak zapewnić komfort psychiczny sobie samemu i przełamać barierę niewielkiego doświadczenia?
To jest najtrudniejsza rzecz. Tego nie przyspieszymy, musimy wyczuć odpowiedni moment, gdy zostajemy sam na sam z pacjentem, mieć wewnętrzne poczucie, że możemy mu pomóc. Jeśli nie jesteśmy gotowi, to trzeba się doszkolić. Po to są kursy. Swoim studentom proponuję szkolenia nastawione na praktykę – trzeba nabrać wprawy i odwagi.
Studenci pytają też, czy warto otwierać swój gabinet, czy lepiej pracować u kogoś?
Sam od początku pracuję we własnym gabinecie i bardzo to sobie cenię. Chociaż jest to rzucenie się na głęboką wodę, sprawia to, że szybciej zdobywamy doświadczenie. Minusem prowadzenia swojego gabinetu jest trudność pozyskania pacjenta, bo duże kliniki z reguły mają bazę pacjentów, dzięki czemu jest trochę łatwiej. Gdy pracujemy sami, także terapię planujemy sami, i gdy widzimy, że ona działa, jest to podwójnie budujące.
Jeśli jednak lekarz decyduje się na praktykę w większej jednostce, to jak ma budować swoją pozycję wśród bardziej doświadczonych kolegów?
Tego nie znam z autopsji, ale wydaje mi się, że dobrze jest budować relację partnerską, mieć mentora, na którym możemy polegać. i w razie trudności móc się go poradzić. W klinikach często tak to się odbywa. To też jest praca – zbudowanie zaufania szefostwa do nas – a jesteśmy w stanie „się pokazać” tylko poprzez swoje umiejętności.
Studenci pytają także, na zakup których preparatów warto się zdecydować. Odsyłam ich wtedy na szkolenia. Każdy musi znaleźć ten najwygodniejszy dla siebie. Uważam, że jeśli kupujemy produkty z legalnych źródeł, to na rynku polskim po prostu nie ma złych preparatów – o ile sięgamy po prawnie dopuszczone produkty. W ich doborze nie ma sensu się kierować wyłącznie rekomendacjami innych – to my mamy mieć komfort pracy.
Czy lepiej być maksymalnie wszechstronnym, czy doskonalić się w wybranych technikach, tych, które najbardziej „czujemy”?
To ciekawe pytanie, wielokrotnie się nad tym zastanawiałem. Podstawowe zabiegi, takie jak botoks, kwas hialuronowy, mezoterapię, każdy lekarz powinien mieć perfekcyjnie opanowane. To baza, którą można rozbudowywać, na przykład o aplikację nici, inne poważniejsze zabiegi, w których można się specjalizować. Do takich zabiegów zaliczyłbym także na przykład lipotransfery. Warto je rozważyć, bo w nich nie mamy jeszcze tak wielkiej konkurencji na rynku „kosmetycznym”. Wszystko zależy też od tego, z kim pracujemy, czy mamy klinikę partnerską, w której możemy polecić na przykład „kogoś od ust”. Pacjenci również polecają sobie nawzajem takich mistrzów z wyrobioną marką w jakiejś technice – „od botoksu”, „od laserów”, „modelowania ust”.
Proporcje umiejętności manualnych i poczucia estetyki to 50/50. Ten zawód zawsze łączy się z poczuciem estetyki, rzeźbieniem twarzy, dlatego nie każdy lekarz odnajduje się w tej dziedzinie. Nie każdy ma artystyczną duszę.
Jakie są proporcje techniki, i sztuki, czyli „pewnej ręki” i „dobrego oka”, w medycynie estetycznej u początkujących lekarzy?
Proporcje umiejętności manualnych i poczucia estetyki to 50/50. Ten zawód zawsze łączy się z poczuciem estetyki, rzeźbieniem twarzy, dlatego nie każdy lekarz odnajduje się w tej dziedzinie. Nie każdy ma artystyczną duszę. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że musimy widzieć przestrzennie obraz twarzy i ocenić, z czym pacjentka będzie wyglądała lepiej.
Czy lekarz powinien wypróbować na sobie zabiegi, które wykonuje?
Uważam, że tak, powinien poznać zarówno efekt zabiegu, jak i ból, odczucia towarzyszące. To pozwala zrozumieć pacjenta, mieć dla niego więcej empatii. Łatwiej też wtedy dostosować technikę, tak aby wykonywać zabiegi jak najbardziej komfortowo.