Pacjenci z powikłaniami którzy trafiają do mnie, traktują mnie jak ostatnią deskę ratunku. Lubię takie wyzwania. Skorygowanie błędów estetycznych nie jest proste. Często jest tak, że jeden lekarz robi brzydko, nierówno, kolejny poprawia i wychodzi jeszcze gorzej, bardziej sztucznie. Takich trudnych przypadków mam kilka w tygodniu.
Rozmowa z doktorem Markiem Wasilukiem, specjalistą medycyny estetycznej.
Uchodzi pan za lekarza od trudnych, beznadziejnych przypadków, dlaczego?
Bo się tym zajmuję profesjonalnie, od wielu lat. Lubię wyzwania. Czuję się trochę odpowiedzialny za branżę medycyny estetycznej, którą zajmuję się od 2009 roku. Wiem ja ona wygląda od kuchni, robimy rzeczy inwazyjne, które nie powinny być obarczone zbyt dużym ryzykiem, ale czasem rzeczywistość jest inna- jest sporo powikłań wynikających z niekompetencji osób wykonujących zabiegi. Wiem co się dzieje z ludźmi później, oni nie mają gdzie otrzymać profesjonalnej pomocy, nie mają gdzie pójść. Jeśli komuś się rozwija martwica po podaniu wypełniacza, to tego nie widać tak drastycznie od razu, bo to się dzieje najpierw wewnątrz. Więc nie jest przez pierwsze dni takie oczywiste jaka tragedia dzieje się w tkance i że trzeba natychmiast działać. Pacjent zazwyczaj udaje się na ostry dyżur do szpitala. Często na ostrym dyżurze nie potrafią dobrze rozpoznać powikłania, zareagować, bo objawy są nietypowe przez pierwsze 2-3 dni. Nawet jeśli diagnoza jest dobrze postawiona, to nie bardzo wiedzą co zrobić , bo typowy szpital nie jest przygotowany na tego typu powikłania. A czas przy rozwijającej się martwicy gra bardzo dużą rolę. Tacy pacjenci często w końcu trafiają do mnie, niestety często dosyć późno, kiedy nie za wiele da się zahamować i uratować, tylko trzeba już zajmować naprawianiem tego, co złego się stało. Oczywiście powikłaniem najczęściej nie jest martwica i dziura w czole ale to, że po zabiegu upiększającym ktoś wygląda gorzej, brzydziej. Skorygowanie błędów estetycznych nie jest proste. Często jest tak, że jeden lekarz robi brzydko, nierówno, kolejny poprawia i wychodzi jeszcze gorzej, jeszcze bardziej sztucznie. Takich przypadków mam kilka w tygodniu. Ale ja po prostu lubię tego typu wyzwania.
Stomatologia nauczyła mnie megaprecyzji i poczucia estetyki. To podejście i wprawna ręka przydały mi się lata później, gdy zacząłem wykonywać zabiegi medycyny estetycznej. Trzeba mieć olbrzymią wyobraźnię. To jest jak rzeźbienie, przy rzeźbieniu usuwamy, a przy odmładzaniu dodajemy, trochę tak jakbyśmy lepili z gliny.
Trendy się zmieniają, kwas hialuronowy już nie zawsze jest doskonałym rozwiązaniem.
Jest sporo osób, które wyglądają sztucznie bo miały wstrzykiwane za duże dawki kwasu hialuronowego, szczególnie w policzki. Naprawienie tego jest jednym z trudniejszych wyzwań. W zasadzie to kształtuje nowy rynek, rynek zajmowania się poprawianiem po zabiegach estetycznych. To jest nowość, bo do tej pory te osoby udawały, że wyglądają dobrze, robiły dobrą minę do złej gry, albo rzeczywiście im się to podobało. Pierwsze tego typu pacjentki miałem kilka lat temu, w tej chwili jest ich coraz więcej. Przychodzą i mówią, chciałabym wrócić do naturalnego wyglądu.
Wracając do kwasu hialuronowego, daje on szybki efekt, ale krótkotrwały.
Ja go stosuje gdy ktoś sobie tego życzy bo nie może stosować innych metod. Też na tym trochę postęp polega, że robimy coraz lepsze rzeczy jako ludzkość. Kwas był super 15 lat temu, gdy nie było alternatyw, ale już od przynajmniej od 6-8 lat mamy bardzo sensowne alternatywy. Zamiast kwasu mamy biostymulatory objętościowe, one pobudzają naszą tkankę do regeneracji, chodzi o to, żeby to co zaniknęło, odtworzyło się w sposób naturalny.
Rynek chirurgii plastycznej bardzo się kurczy tak jak i kosmetologii, bo właściwie co zostało chirurgom, biusty, nosy, uszy, brzuchy ? To jest w zasadzie wszystko mówimy oczywiście o chirurgii estetycznej nie rekonstrukcyjnej po wypadkach. Lifting twarzy, lifting szyi, jest ok, ale na 5 lat, a nie na całe życie. Ja mogę zrobić mniej inwazyjne zabiegi za pół ceny, z tym samym efektem co lifting chirurgiczny. Oczywiście są klienci ok 60-70 lat, którym pomoże tylko operacja plastyczna. Ale to jest niewielki procent. U młodszych dużo sensowniejsza jest medycyna estetyczna.
Miał pan do czynienia w swojej praktyce z trudnymi sytuacjami. Wiele przypadków, na pozór beznadziejnych, może zakończyć się wielką zmianą. Który z nich był najbardziej zaskakujący?
Jednym z ostatnich było zlikwidowanie dużego przebarwienia na twarzy. Dwudziestokilkuletnia pani Beata urodziła się z rozległym przebarwieniem na twarzy. Połowa jej twarzy miała brązowy kolor. Problem przebarwień jest złożony, trudny w leczeniu i nieprzewidywalny. Nie zawsze da się je usunąć w stu procentach. Wyniki jakie osiągam w większości przypadków, 70-90 procent skuteczności, uznaję za bardzo dobre i raczej niespotykane w innych gabinetach. Ale terapia trwa długo, czasem jest skomplikowana, bywają nawroty, a nawet czasowe pogorszenie. Z tego typu przebarwieniami, jak u pacjentki, miałem już do czynienia, ale na nodze, udzie, brzuchu. Na początku nie byłem pewny, czy mogę w ogóle się angażować w proponowanie jakiejkolwiek terapii. Tym bardziej, że problem dotyczył twarzy. W innych miejsca, np. na nodze, można eksperymentować, bo nawet jeśli coś nie wyjdzie, jeśli będzie chwilowe pogorszenie albo pojawi się blizna, noga nie jest tak eksponowanym miejscem jak twarz. Zaproponowałem rozwiązanie, które co prawda było rozciągnięte w czasie, ale dawało możliwość bezpiecznego przetestowania różnych metod. Przebarwienie wchodziło na żuchwę i podbródek. Na 4 metody laserowe, które zastosowałem, 3 nie dały żadnego efektu. Paradoksalnie zadziałała ta, której najmniej bym się spodziewał, najbardziej ryzykowna. Przyznam, że ciągle nie dowierzałem, że akurat ten laser zadziałał, ale skoro działał, to kontynuowaliśmy zabiegi właśnie tym laserem. Gdy pacjentka przyszła na trzeci zabieg zobaczyłem, że grozi nam nawrót przebarwienia, przeanalizowałem ponownie parametry lasera i nieco zmodyfikowałem metodę plus wdrożyłem leczenie farmakologiczne. Po paru miesiącach przebarwienie znikło z całej twarzy. Nadal, gdy myślę o tej terapii, jej wynik wydaje mi się zaskakująco dobry ale też nielogiczny, ale to jest też to, co lubię w moim zawodzie, czyli podejmowanie wyzwań z głową otwartą na zaskoczenia.
Medycyna estetyczna to jedna z trudniejszych dziedzin, bo nie ma standardów, aktualnych podręczników, brak wiedzy, jak reagować w razie powikłań.
To jest ogromny paradoks medycyny estetycznej. Z jednej strony jest coraz skuteczniejsza, coraz bezpieczniejsza, panuje większe zrozumienie metod starzenia. A z drugiej, wskutek agresywnego marketingu i pokusy łatwego dorobienia się na potrzebach pacjentów, panuje chaos informacyjny, a powikłań zamiast ubywać, przybywa. Nie jestem z rodziny, w której wszyscy w jakiś szczególny sposób dbali o urodę. Zaczynając przygodę z tą dziedziną medycyny byłem przekonany, że daje niewielkie efekty, jest taką trochę zaawansowaną kosmetologią. Ale ponieważ medycyna estetyczna to nowoczesne technologie, lasery, a ja to uwielbiam, to szybko się wkręciłem. Zauważyłem, że jest to ciekawe i stanowi wyzwanie. Tego jak ich używać, uczyłem się w praktyce, bo okazało się, że teoria się nie sprawdza. Pamiętam pierwszą pacjentkę z pojedynczą blizną po ospie. Wykonałem jej kilka zabiegów, a efektu nie było. Zacząłem to analizować, długo zastanawiałem się co zrobiłem źle, skoro w publikacjach jest napisane że efekt być powinien. Udało mi się jednak usunąć tę bliznę, ale w inny sposób. Taki, który wymyśliłem sam. Medycyna estetyczna to bardzo twórcza dziedzina, a możliwości kombinacji jest mnóstwo. Uważam, że żeby wejść na wyższy poziom medycyny estetycznej potrzeba minimum 5- 6 lat rzetelnej pracy, nauki i doświadczenia, widzę to po swojej pracy. Nazywam to medycyną estetyczną premium, w odróżnieniu od dewaluującej się medycyny estetycznej polegającej na wstrzykiwaniu preparatów i odhaczaniu w grafiku kolejnego pacjenta.
Jest sporo osób, które wyglądają sztucznie bo miały wstrzykiwane za duże dawki kwasu hialuronowego, szczególnie w policzki. Naprawienie tego jest jednym z trudniejszych wyzwań. W zasadzie to kształtuje nowy rynek, rynek zajmowania się poprawianiem po zabiegach estetycznych.
Pracował Pan przez wiele lat jako stomatolog, co spowodowało, że zajął się pan medycyną estetyczną?
Kilkanaście lat temu postanowiłem skupić się bardziej na medycynie estetycznej, bo była dla mnie nowym wyzwaniem. Ale doświadczenie nabyte w stomatologii bardzo się przydało. Stomatologia nauczyła mnie megaprecyzji i poczucia estetyki. Pół milimetra w stomatologii robi ogromną różnicę. To podejście i wprawna ręka przydały mi się lata później, gdy zacząłem wykonywać zabiegi medycyny estetycznej. Początki były nie takie super łatwe, bo pierwsza pacjentka, której podałem kwas hialuronowy zareagowała alergicznie na preparat, i zrobiły się jej grudki. Okazało się, że miała niezdiagnozowaną chorobę autoimmunologiczną. Ale paradoksalnie to było bardzo ważne wydarzenie, bo już na początku uświadomiło mi, że z medycyną estetyczną nie ma żartów, że trzeba do niej podchodzić z pokorą, rozsądkiem i non stop się dokształcać, iść do przodu.
Czy często przychodzą do pana gabinetu pacjenci z zaburzeniami osobowości?
Tak, np. pogrążone w depresji, zdradzone żony. Mam na szczęście dość silną osobowość i dar przekonywania. Jestem w stanie przekonać kogoś do tego, żeby nie wykonywał zabiegu pod wpływem silnych emocji. Takim pacjentom można wmówić wiele rzeczy, bo oprócz obniżenia nastroju mają również zaniżone poczucie własnej wartości. W ich przypadku staram się wykonać absolutne minimum, jeśli chodzi o zabiegi, ale też pozwalam im się wygadać i wyciszyć. Oczywiście takiej pacjentce można bardzo łatwo wmówić, że trzeba poprawić usta, policzki, odmłodzić szyję, wyszczuplić podbródek i od razu będzie wyglądała o niebo lepiej. Mąż do niej wróci, albo dzięki zabiegom zaraz znajdzie lepszego. Nie wolno tego wykorzystywać. Mam też jedną pacjentkę z dysmorfofobią (zaburzony obraz własnego ciała), którą często przyjmuję, czasem nawet raz w tygodniu. Nie mogę jej odmówić, bo gdy to robię, idzie do innego gabinetu, gdzie robią jej wiele niepotrzebnych zabiegów na jej życzenie. Potem z płaczem wraca do mnie i odwracamy efekty zabiegu. Rozpuszczam, koryguję, uzupełniam.
W USA mamy dwa wyraźne trendy, jeśli chodzi o medycynę estetyczną, pierwszy to powrót do naturalnego wyglądu, a drugi to wyjmowanie implantów z piersi. Podczas gdy w Polsce powiększanie piersi jest nadal najpopularniejszym zabiegiem.
Mnie to dziwi i zaskakuje, chociaż każdy robi co uważa, to nie jest zabronione, implanty są certyfikowane. Ale ludzie zapominają o jednej rzeczy, implant to jest ciało obce, które może powodować różne, nieprzyjemne objawy. Jak pacjenci pytają mnie czy robić implanty, to odradzam. Implanty biustu mają uzasadnienie po mastektomii. Osobiście uważam, że nie są atrybutem kobiecości, w dotyku są sztuczne jak piłeczki kauczukowe. Jeśli chodzi o kwestie zdrowotne, to implanty nie są na całe życie, prawie na pewno będą do wymiany, po 15, 20 latach. Niestety trochę jest tak, że nie mówi się do końca prawdy pacjentom, zapewnia się, że będzie ładnie, na zawsze, że będzie mała blizna, ale ona wcale nie jest mała, bo trzeba wyciąć duży otwór żeby włożyć implant.
Jestem w stanie przekonać kogoś do tego, żeby nie wykonywał zabiegu pod wpływem silnych emocji. Takim pacjentom można wmówić wiele rzeczy, bo oprócz obniżenia nastroju mają również zaniżone poczucie własnej wartości. W ich przypadku staram się wykonać absolutne minimum, jeśli chodzi o zabiegi, ale też pozwalam im się wygadać i wyciszyć.
Jest też aspekt ogólnozdrowotny. Pojawił się nowy termin: breast implant illness. Dla organizmu duży implant nie jest obojętny, może się pojawić szereg objawów np. stany depresyjne, albo choroby autoimmunologiczne. To oczywiście nie występuje z automatu u każdego, ale ryzyko jest realne. Taki jeden implant to jest przeciętnie 300 mililitrów, czyli w sumie 600 mililitrów ciała obcego, silikonu.
A nie da się inaczej powiększyć piersi, np. własnym tłuszczem?
Teoretycznie da się w inny sposób powiększyć piersi, jednak takiego efektu jak przy implantach nie da się osiągnąć, na przykład własnego tłuszczu tak wiele nie da się podać. Przy biuście paradoks jest taki, że zazwyczaj szczupłe osoby mają mały biust i za mało tłuszczu w innych częściach ciała na tyle, by można go było pobrać i przetransferować.
Liposukcja nie jest sposobem na odchudzanie, to jest zabieg za pośrednictwem którego możemy sobie zmniejszyć boczki, nadmiar tłuszczu na podbródku itp., w optymistycznych wersjach możemy odessać kilka litrów tłuszczu. Metoda jest bardzo inwazyjna, to tak jakbyśmy wzięli tarkę i ścierali tłuszcz jak ser. To jest dobre wtedy kiedy ktoś ma gdzieś za dużo i chce sobie trochę poprawić figurę. W teorii to jest genialne bo tu zabieramy tam dodajemy.
A jak jest z liposukcją, ona zadziała jeśli ktoś ma bardzo dużą nadwagę np. 20 kg.
To jest kolejny zabieg wywołujący nieporozumienia. Liposukcja jest metodą skuteczną w redukowaniu miejscowego nadmiaru tkanki tłuszczowej , to są zabiegi za pośrednictwem których możemy sobie zmniejszyć boczki, nadmiar tłuszczu na podbródku itp. Metoda jest bardzo inwazyjna, to tak jakbyśmy wzięli tarkę i ścierali tłuszcz jak ser, tak to wygląda w praktyce, oczywiście jest to wspierane urządzeniami, laserami. To nie jest sposób na odchudzanie. Przy liposukcji, w maksymalnych, optymistycznych wersjach możemy odessać kilka litrów tłuszczu. To jest dobre wtedy kiedy ktoś ma gdzieś za dużo i chce sobie trochę poprawić figurę. Jak ktoś ma dużą nadwagę to musi schudnąć, a potem jak mu gdzieś zostanie, to wtedy można zadziałać. W teorii to jest genialne bo tu zabieramy tam dodajemy.
Postęp w medycynie estetycznej jest olbrzymi. Jakie są największe przełomy w tej dziedzinie według pana?
Zostały dobrze zrozumiane, zbadane mechanizmy starzenia, czyli co się dzieje w tkance, co wiotczeje, co się przesuwa, co przyrasta. To się jeszcze nie bardzo przekłada na praktykę. Chodzi o to żeby jak najlepiej wykorzystać wiedzę, tymi metodami, preparatami zacząć pracować w optymalny sposób. Dam przykład, kiedyś miałem 14 letnią pacjentkę, która miała niewielkie blizny na twarzy. Przyszła do mnie z mamą, wcześniej miała w innych gabinetach siedem zabiegów laserem i nic się nie zmieniło. Zaprosiłem je na zabieg laserem, który trwał 10 sekund. One były zdziwione, że tak szybko, bo tam w innych gabinetach trwało to długo i krew się lała. Jak przyszły następnym razem to blizna okazała się płytsza, powoli zaczęła zanikać. Tamta klinika miała nawet droższy sprzęt . Po prostu nie umieli go wykorzystać w odpowiedni sposób.
Implanty biustu mają uzasadnienie po mastektomii. Osobiście uważam, że nie są atrybutem kobiecości, w dotyku są sztuczne jak piłeczki kauczukowe. Niestety trochę jest tak, że nie mówi się do końca prawdy pacjentkom, zapewnia się, że będzie mała blizna, ale ona wcale nie jest mała, bo trzeba wyciąć duży otwór żeby włożyć implant. O tym, że prawie zawsze implant jest do wymiany po kilkunastu latach, ludzie nie wiedzą, potem otwierają oczy ze zdziwienia.
Czy lekarze od medycyny estetycznej kierują się swej praktyce wyznaczonymi kanonami piękna?
Mamy mody wykreowane i rzeczywistość, moda jest na bardzo duże usta i bardzo ostre rysy, szczególnie w okolicach linii żuchwy. Ja się temu bardzo opieram. Bo wiem, jakie długotrwałe konsekwencje się z tym wiążą. Wielkie usta czy policzki są w dużej mierze nieodwracalne. Nasze oko i mózg mają zakodowane pewne uniwersalne kanony piękna, które są oparte na złotej proporcji. To jest od lat stosowane w malarstwie, rzeźbiarstwie to się przenosi na nasz wygląd. Odpowiednie proporcje elementów twarzy, odpowiedni rozstaw oczu, odpowiednia wysokość brody, wysokość czoła. Taka chwilowa moda na 90% minie, a problem pozostanie. Dlatego lepiej trzymać się estetyki wypracowanej przez wieki. Bardzo dużo czasu poświęcam na konsultacje z pacjentem, co jemu się nie podoba, czy ma na jakimś punkcie obsesję. Zdarzają się osoby, które chcą się oszpecić na własne życzenie, czasami udaje mi się hamować obsesyjne myślenie, ale różnie z tym bywa. Przyszła kiedyś do mnie dziewczyna z prośbą , chciała mieć bardziej porcelanową skórę, a była bardzo blada. Takim osobom trzeba wytłumaczyć, uświadomić błąd, takie osoby bywają agresywne jeśli nie chce im się nic zrobić, czują się zawiedzione, oszukane.