Nazwa firmy oddaje jej główne założenie: tworzenie kosmetyków, których innowacyjny skład wywodzi się ze świata zaawansowanej nauki. To dzięki niej powstał pierwszy i póki co jedyny na świecie krem z opatentowaną konotoksyną uzyskaną metodami inżynierii genetycznej. Oto cztery niezwykłe naukowczynie, które stoją zarówno za tym odkryciem, jak i jego wdrożeniem. Science4Beauty to kobiecy start-up, który wyruszył na podbój branży estetycznej w myśl słynnego zdania z „Ziemi Obiecanej”: „Ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic. To razem właśnie mamy (…) w sam raz tyle, żeby założyć wielką fabrykę”. W tym przypadku mowa o laboratorium.
Jaki był początek Waszej historii? Jak „wymyśliłyście” tak innowacyjny kosmetyk?
Anna: Nasza historia rozpoczyna się w roku 2018, kiedy profesor Tomasz Ciach zainspirował nas wizją wykorzystania naturalnych toksyn w kosmetykach. Jako cztery kobiety nauki postanowiłyśmy wkroczyć na ścieżkę innowacji i zrealizować nasze marzenie: stworzenie przełomowego kosmetyku, który naprawdę działa, a nie jest tylko marketingową wydmuszką. Chciałyśmy stworzyć produkt zarówno dla siebie, jak i dla innych kobiet, które zasługują na najwyższej jakości pielęgnację, na którą zwykle w natłoku codziennych zajęć nie mają czasu.
W 2019 roku powstał pomysł uzyskania metodami inżynierii genetycznej konotoksyny i wykorzystania jej jako składnika aktywnego nowej generacji kosmeceutyku. Rok później założyłyśmy spółkę Science4Beauty, która w 2020 roku dzięki dotacji unijnej pozyskanej ze środków NCBiR rozpoczęła realizację tego nowatorskiego projektu.
Magda: W 2021 roku miałyśmy już fundusze i rozpoczęłyśmy badania w wynajętym laboratorium w budynkach CEZAMAT Politechniki Warszawskiej. Laboratorium to dzięki finansowaniu unijnemu udało nam się wyposażyć w najwyższej klasy aparaturę. Dwa lata zajęło nam opracowanie wydajnej metody produkcji konotoksyny. Wymagało to przeprowadzenia szeregu prac badawczych, ale nie traciłyśmy czasu i na modelowej konotoksynie opracowałyśmy podstawę koncepcyjną kosmetyku – dobrałyśmy składniki bazy tak, aby wspomagały jej działanie i przede wszystkim gwarantowały jej biologiczną stabilność.
Alina: W kolejnym etapie potwierdziłyśmy działanie konotoksyny na modelu biologicznym, a następnie przeprowadziłyśmy badania kliniczne na ochotnikach. Badałyśmy oddziaływanie konotoksyny z receptorami na poziomie komórkowym, sprawdzając, czy faktycznie jest w stanie zablokować kanały jonowe, w efekcie zmniejszając aktywność mięśnia. Obecnie trwają kilkutygodniowe badania kliniczne kosmetyku z udziałem 60 ochotników…
Agata: To był długi proces badawczy, ale jako naukowczynie musiałyśmy mieć pewność, że nasz krem naprawdę będzie skuteczny. Oczywiście, zawsze działanie kosmetyku będzie kwestią subiektywną – u niektórych efekty widać szybciej, u innych potrzeba dłuższego czasu. Skóra to żywy organizm, którego reakcji nie sposób dokładnie przewidzieć.
Magda: Zaczęłyśmy od zera, na początku nie miałyśmy w zasadzie nic. Do tego było to w czasie pandemii – lockdown bardzo utrudniał nam działania.
Agata: Na samym początku lockdownu chodziłyśmy po różnych funduszach inwestycyjnych, rozmawiałyśmy o potencjalnej inwestycji – przeważnie z mężczyznami, którzy zazwyczaj udzielali nam rad w stylu „tak macie żyć”. Wtedy doszłyśmy do wniosku, że wolimy wszystko zrobić własnym sumptem, w ramach „friends and family”.
Magda: Teraz już jesteśmy w dużo lepszej sytuacji – mamy produkt, który się sprzedaje. Najtrudniejszy czas za nami.
Anna: Wiele osób do tej pory się dziwi, że nasz projekt zakończył się wdrożeniem realnego produktu. Większość projektów spełza na niczym, a my wróciłyśmy z czymś, co działa.
Jak od strony praktycznej przebiegała praca nad tym nowatorskim kosmetykiem?
Anna: Złożyłyśmy projekt i uzyskałyśmy grant. Potem musiałyśmy wszystko zorganizować, kupić aparaturę i stworzyć zespół badawczy.
Alina: Nie miałyśmy nic. Tylko projekt. Dostałyśmy dofinansowanie i stanęłyśmy przed faktem dokonanym – musiałyśmy działać: wynająć laboratorium, biuro, kupić sprzęty, odczynniki, pozyskać ludzi.
Anna: Planowaną pracę trzeba było podzielić na dwie części. Pierwsza to uzyskanie rekombinowanej konotoksyny w bakteriach i potwierdzenie jej działania na poziomie komórkowym. Takie badania na oocytach żabich zostały wykonane u profesora na Uniwersytecie Gandawskim, ponieważ w Polsce nikt nie był w stanie zrobić nam odpowiednich badań. Potwierdziły one, że nasza konotoksyna faktycznie blokuje kanały jonowe na powierzchni komórek. Śniło mi się to po nocach, bo cały czas obawiałam się, że proces, który trwał około dwóch lat i obejmował klonowanie, oczyszczenie i złożenie tego trudnego białka w odpowiednich warunkach, tak by było aktywne, finalnie nie zadziała. W momencie gdy uzyskałyśmy białko, zespół chemików i technologów już opracowywał formulację. Byli oni odpowiedzialni za bardzo trudny aspekt tworzenia kosmeceutyku: jak sprawić, by białko w formule kremu pozostawało stabilne i aktywne.
Magda: Na szczęście miałyśmy możliwość kupienia białka modelowego, więc nie musiałyśmy czekać, aż nasz zespół naukowców skończy opracowywanie autorskiej konotoksyny. Miałyśmy też kompletny zespół chemików i technologów, bo potrzebowałyśmy zaawansowanej wiedzy z chemii organicznej. Współpracowałyśmy z naukowcem, który pracuje w instytucie PAN, a po godzinach hobbystycznie opracowuje nowe formulacje kremowe. Gdy miałyśmy już pierwsze przesłanki, by sądzić, że nasz wynalazek będzie rzeczywiście działał, poprosiłyśmy specjalistyczny ośrodek o przygotowanie kilograma kremu z prawdziwego zdarzenia, prawidłowo odpowietrzonego w aparacie pod próżnią. Wtedy mogłyśmy sprawdzić jego stabilność. Miałyśmy osiem wersji gotowego produktu. Miał on spełniać kilka kluczowych założeń. Po pierwsze, nie chciałyśmy dodawać do niego silikonów, aby nie nastawiać się tylko na powierzchniowe działanie, ale w pełni wykorzystać właściwości konotoksyny. Po drugie, chciałyśmy zrobić krem „w dermatologicznym stylu”, mieć jak najczystszą formulację, z jak najmniejszą ilością potencjalnych alergenów, dlatego nasz produkt nie ma zapachu. Najwięcej alergenów jest właśnie w olejkach eterycznych.
Czy brałyście pod uwagę typ skóry, do której przeznaczony jest wasz krem, czy skupiałyście się na działaniu konotoksyny?
Anna: Najważniejsze było dla nas wykazanie działania konotoksyny. Chciałyśmy, by był to krem przeciwzmarszczkowy „all in one”.
Agata: Robiłyśmy ankiety z różnymi kobietami, pytałyśmy je, jakie kosmetyki im odpowiadają, co w nich lubią, jakie rutyny pielęgnacyjne wdrażają. Często przewijała się informacja, że generalnie my, kobiety, lubimy wielozadaniowe produkty, bo to oszczędność czasu. Chciałyśmy, żeby nasz krem pomimo prostego składu zaspokajał jak najwięcej potrzeb skóry. Dlatego działa on bardzo silnie przeciwzmarszczkowo, dzięki wiążącemu wodę niskocząsteczkowemu kwasowi hialuronowemu w składzie dobrze nawilża; zawiera też ekstrakty napinające owal twarzy, arbutynę rozjaśniającą przebarwienia, inulinę wspierającą mikrobiom skóry. Naszym punktem odniesienia była skóra dojrzała oraz ta z pierwszymi oznakami starzenia. W trakcie badań aplikacyjnych okazało się, że ten krem daje dużo więcej zaskakujących korzyści. Uzyskujemy na przykład silną regulację wydzielania sebum, czyli może być również używany przez osoby ze skórą przetłuszczającą się czy mieszaną. Siłą rzeczy rozszerzyły się nam widełki wiekowe, a tym samym także grupa docelowa.
Jaką więc macie modelową klientkę?
Magda: 25–55 lat. Zrobiłyśmy też badania na skórze bardzo wrażliwej i skłonnej do atopii, bo zależało nam na tym, żeby to był produkt dermatologiczny, aby każdy, kto przychodzi do kliniki, mógł go bezpiecznie stosować. Okazało się, że dzięki niedodawaniu alergenów faktycznie te skóry nie reagowały na niego podrażnieniem.
Czy chciałyście stworzyć kosmetyk, który będzie kontynuacją zabiegów, czy bardziej codzienną rutyną zwykłej kobiety?
Magda: Najfajniejsze było to, że jesteśmy we cztery i każda z nas miała swoje wyobrażenia i cele. Ja chciałam mieć krem na co dzień.
Robiłyśmy ankiety z różnymi kobietami, pytałyśmy je, jakie kosmetyki im odpowiadają, co w nich lubią, jakie rutyny pielęgnacyjne wdrażają. Często przewijała się informacja, że generalnie my, kobiety, lubimy wielozadaniowe produkty, bo to oszczędność czasu. Chciałyśmy, żeby nasz krem pomimo prostego składu zaspokajał jak najwięcej potrzeb skóry
Alina: To, co mówi Magda, to jedno założenie. Część z nas chciała mieć „krem zamiast toksyny botulinowej”, natomiast na dobrą sprawę to się w ogóle nie wyklucza.
Anna: Było dokładnie 50/50, podzieliłyśmy się na dwie grupy wiekowe.
Skąd pomysł, żeby kosmetyk był dostępny w klinikach medycyny estetycznej?
Anna: Gdy zaczynałyśmy projekt, chciałyśmy stworzyć specjalistyczny specyfik kierowany do lekarzy, bo wydaje nam się, że oni są dla pacjentów autorytetem. Sama bardzo słucham tego, co lekarz ma do powiedzenia podczas konsultacji i wizyt. Ponadto wydaje mi się, że nam, osobom pochodzącym ze świata nauki, dużo łatwiej dogadać się z lekarzami niż z klientem indywidualnym, bo z lekarzami mamy wspólny język. Osobiście przez wiele lat chodziłam do doktor Agnieszki Lew-Mirskiej, której tak po prostu, od słowa do słowa, opowiedziałam o naszym pomyśle, i tak zaczęła się nasza współpraca.
W ilu klinikach jesteście obecne sprzedażowo?
Magda: W około 20 klinikach. Teraz intensywnie się rozwijamy. Weszłyśmy do kilku bardzo prestiżowych ośrodków. To dla nas ważny krok. Jest się czym chwalić.
Czy chcecie pozostać przy tym modelu dystrybucji?
Alina: Kliniki są dla nas najważniejsze. Liczy się dla nas autorytet lekarza, jego wiedza, polecenie, doświadczenie. Otwieramy także sklep online skierowany do tych osób, które nie korzystają z dobrodziejstw medycyny estetycznej, do osób z mniejszych miast, w których nie ma dostępu do takich usług.
Magda: Coraz więcej osób patrzy nie tylko na opakowanie i markę, ale po prostu zgłębia temat. Szczególnie osoby z nowego pokolenia, w wieku 25+ są bardziej świadome, w coraz większym stopniu się edukują. To jest klient, którego chcemy zdobyć.
Czy już powstają inne produkty komplementarne wobec Miorelaxant Magic
Magda: W linii kosmetyków z konotoksyną niedługo pojawią się krem pod oczy i maska na noc do twarzy. Następnie zajmiemy się preparatem do ust. Pracujemy też nad serią silnie odżywczą, nawilżającą na bazie ekstraktów grzybowych, filtratów. Skóra potrzebuje oddechu po stosowaniu silnie działających składników, dlatego chcemy zapewnić możliwość głębokiego jej nawilżenia. Ta linia będzie też dobrym wsparciem dla skóry po mezoterapii, kiedy jest ona podatna na wchłanianie. Pracujemy także nad serum, dla klientów lubiących lekkie formuły.
Dwa lata zajęło nam opracowanie wydajnej metody produkcji konotoksyny. Wymagało to przeprowadzenia szeregu prac badawczych, ale nie traciłyśmy czasu i na modelowej konotoksynie opracowałyśmy podstawę koncepcyjną kosmetyku – dobrałyśmy składniki bazy tak, aby wspomagały jej działanie i przede wszystkim gwarantowały jej biologiczną stabilność.
Co was inspiruje? Skąd biorą się idee nowych rozwiązań?
Magda: Bardzo różnie. Czasem lekarze poddają nam pomysły, wsłuchujemy się w potrzeby rynku.
Agata: Dobrym przykładem jest kwestia nadpotliwości – zajęcie się nią zasugerowali nam lekarze. Skoro toksynę botulinową można stosować u pacjentów cierpiących na nadpotliwość, to my chcemy opracować inną neurotoksynę do produktu stosowanego na skórę jako alternatywa do ostrzykiwań.
Anna: Złożyłyśmy też wniosek o grant na badania nad peptydami przeciwdrobnoustrojowymi i na problemy z trądzikiem różowatym. Te peptydy mają działanie przeciwzapalne, antyoksydacyjne, regeneracyjne. Pomagają nie tylko na trądzik różowaty, ale także na łuszczycę.
Zapewne spotykacie się z myleniem toksyny botulinowej, waszej konotoksyny i śluzu ślimaka. Jak te trzy mają się do siebie? Bo w potocznym odbiorze funkcjonują jako niemal jedno i to samo…
Anna: Nasza konotoksyna nie ma nic wspólnego ze śluzem ślimaka. To toksyna identyczna z tą, która jest w składzie jadu drapieżnego ślimaka tropikalnego. W jadzie jest wiele rodzajów konotoksyn, które działają na różne kanały jonowe i dzięki temu paraliżują ofiarę. My wybrałyśmy jedną z tych konotoksyn, która blokuje kanały odpowiedzialne za rozluźnienie mięśni. Botulina to neurotoksyna, która blokuje wydzielanie acetyloholiny do przestrzeni presynaptycznych, natomiast nasza konotoksyna działa, blokując kanały jonowe obecne na mięśniach szkieletowych i rozluźniając je, mechanizm działania jest więc inny. Konotoksyna jest też około 100 razy mniejszą cząsteczką niż toksyna botulinowa, dlatego możemy zastosować ją w kremie, a do tego mamy jeszcze w naszej formulacji promotor przejścia, który pomaga tej toksynie przenikać. Działa ona do 48 godzin, a potem jest degradowana.
„W trakcie badań aplikacyjnych okazało się, że ten krem daje dużo więcej zaskakujących korzyści. (…) Siłą rzeczy rozszerzyły się nam widełki wiekowe, a tym samym także grupa docelowa.
Alina: Krem powinien być stosowany codziennie, aby efekt się kumulował i był widoczny. Kolejna ważna rzecz to niewytwarzanie przeciwciał przeciwko konotoksynie, co jest problemem przy toksynie botulinowej. W przypadku botuliny iniekcje się z czasem zagęszczają, czas działania drastycznie kurczy.
Anna: Nasza toksyna jest wytwarzana przez bakterie zaprogramowane przez nas tak, by wytwarzały substancję identyczną co do aminokwasu z tą naturalną. Przez wiele lat naukowo zajmowałyśmy się uzyskiwaniem rekombinowanych białek w szczepach bakteryjnych dla przemysłu farmaceutycznego. Rozwój takich produktów na rynku farmaceutycznym to budżety, które trudno nam sobie wyobrazić. Po wielu latach pracy naukowej pomyślałyśmy, że możemy naszą wiedzę i doświadczenie wykorzystać do stworzenia kosmeceutyków opartych na składnikach aktywnych, które mogłybyśmy same uzyskiwać w laboratorium, programując bakterie na poziomie DNA.
Jak funkcjonujecie jako team ściśle kobiecy? Jak się podzieliłyście obowiązkami?
Alina: Mamy bardzo różne charaktery i temperamenty. Przez tyle lat już się tak dotarłyśmy i rozłożyłyśmy między siebie kompetencje, że nie wchodzimy sobie w drogę. Jednak kluczowe decyzje zawsze podejmujemy wspólnie. W większości zakresów dzielimy się obowiązkami i tworzymy zespoły w zależności od zadań.
Anna: Odpowiadam za zespół R&D, nowe pomysły, opracowywanie metod.
Alina: Zajmuję się stroną operacyjną, wykonuję prace organizacyjne, projektowe, negocjacyjne.
Magda: Ogarniam wszelkie sprawy budżetowo-finansowe, Excele, prezentacje. Razem z Agatą robimy prezentacje dla klinik. Odpowiadam też za „formuły kremowe”, koordynuje nowe produkty. Ania z Aliną są od działki genetycznej, białek i aktywnych składników. Oczywiście to się wszystko przeplata. Jesteśmy tak małym zespołem, że wszystkie jesteśmy ze wszystkimi zagadnieniami na bieżąco, nie ma problemu z komunikacją.
Agata: Jestem Project Managerem, szczególnie dedykowanym naszym drogim klientom. Jestem również odpowiedzialna za naszą ochronę patentową i proces jej budowania. Koordynuje zespół i współpracę z klientami, zapewniając jej najwyższy standard. Teraz jestem w zaawansowanej ciąży, ale swego czasu, gdy byłam nieco bardziej mobilna, lubiłam jeździć do klinik i rozmawiać z lekarzami, prezentować im produkty. Spotkania face to face to mój żywioł.
Anna: Każda ma swoje talenty, dzięki którym jako Science4Beauty możemy się rozwijać. Na przestrzeni tych kilku lat wypracowałyśmy umiejętność współpracy. Łączy nas przede wszystkim to, że bardzo wszystkim nam zależy na rozwinięciu spółki i brandu. Chcemy mieć pewność, że zawsze stoi za nim jak najlepsza jakość i skuteczność kremów. Każda z nas ma swój potencjał. Summa summarum, to wielkie szczęście, że tak się dobrałyśmy, bo każda z nas wniosła bardzo dużo do firmy. Jesteśmy perfekcjonistkami. Na przykład Agata i Alina potrafią bez emocji rozwiązać każdy konflikt..
Mamy bardzo różne charaktery i temperamenty. Przez tyle lat już się tak dotarłyśmy i rozłożyłyśmy między siebie kompetencje, że nie wchodzimy sobie w drogę. Jednak kluczowe decyzje zawsze podejmujemy wspólnie
Alina: Rzeczywiście Agata ma niesamowitą umiejętność prowadzenia bardzo trudnych rozmów bez dawania po sobie poznać, że ją to w ogóle w jakiś sposób wzrusza.
Agata: A ja mam wrażenie, że za często płaczę… Jeszcze wracając do tematu kobiet w branży beauty, myślę, że mamy w niej przewagę, lepiej ją czujemy, mamy świadomość, że to, jak się wygląda, mocno przekłada się na nasze samopoczucie.
Kładziecie ogromny nacisk na badania. Jakie macie cele badawcze? Jak je realizujecie?
Anna: Miałyśmy od początku duże szczęście do współpracy z dwojgiem lekarzy specjalistów – doktor Agnieszką Lew-Mirską i doktorem Pawłem Kubikiem. Pierwsze badanie kliniczne rozpoczęłyśmy w klinice Self Esteem w Warszawie pod kierownictwem doktor Agnieszki Lew-Mirskiej. Ba- danie zostało przeprowadzone na grupie 60 pacjentów. Zaobserwowano następujące kluczowe działania naszego kremu Miorelaxant Magic:
• Poprawa w obszarze spłycenia zmarszczek już po pierwszym stosowaniu – szczególnie widoczna jest na skórze przesuszonej, np. u mężczyzn.
• Wygładzenie zmarszczek mimicznych, „kurzych łapek” oraz zmarszczek pod oczami, szczególnie trudnych do wygładzenia innymi metodami i zabiegami medycyny estetycznej.
• U ochotników z problemem opadającej górnej powieki zaobserwowano jej uniesienie, według lekarzy dermatologów spowodowane relaksacją mięśnia okrężnego oka, leżącego bardzo płytko pod skórą – jest praktycznie zrośnięty ze skórą. Zaobserwowano tę zmianę u kilku pacjentów borykających się z tym problemem. Podkreślmy, że okolica oka stanowi dla lekarzy specjalizujących się w medycynie estetycznej szczególne ze względu na swoją delikatność oraz mniejszą siłę mięśnia oka w porównania np. do mięśni czoła.
• Istotna różnica w głębokości i widoczności zmarszczek statycznych utrwalonych już na skórze, np. zmarszczek bruzdy wargowo-nosowej, zmarszczki po bokach ust. U grupy ochotników zaobserwowano kumulatywne działanie po dłuższym stosowaniu kremu i znaczną poprawę w ich wygładzeniu.
• Wyrównanie kolorytu skóry i zmniejszenie rumienia, co może wskazywać na dodatkowe właściwości konotoksyny – zwiększające ukrwienie skóry.
• U osób o skórze skłonnej do przetłuszczania zaobserwowano zmniejszenie i wyrównanie wydzielania sebum. W okresie wyższych temperatur ochotnicy zgłaszali, że krem jest zbyt bogaty dla ich skóry, i otrzymali zalecenie stosowania kosmeceutyku jedynie wieczorem. W kolejnym badaniu klinicznym, które jeszcze trwa, przeprowadzanym na grupie 60 ochotników w klinice doktora Pawła Kubika sprawdzamy efekt przedłużenia działania toksyny botulinowej przy równoczesnym stosowaniu kosmeceutyku Miorelaxant Magic. Z niecierpliwością czekamy na wyniki.
Anna: Przeprowadzanie takich badań w celu wprowadzenia na rynek nowego kosmetyku nie jest konieczne.
Łączy nas przede wszystkim to, że bardzo wszystkim nam zależy na rozwinięciu spółki i brandu. Chcemy mieć pewność, że zawsze stoi za nim jak najlepsza jakość i skuteczność kremów. Każda z nas ma swój potencjał.
Alina: Ale my chcemy, aby nasze badania były wszech- stronne – przeprowadzamy je na poziomie komórkowym, na sztucznej skórze, badamy podrażnienie okolic oka, fototoksyczność.
Agata: To bardzo ważne, ponieważ wykorzystujemy całkiem nowy składnik. Większość kosmetyków po- wstaje poprzez dobór tych samych składników tylko w różnych kombinacjach, ilościach i formułach. Agata: Ja bym podkreśliła tutaj kwestię innowacji, która ma silne naukowe podstawy: to, że odkrywamy „nowe lądy”, używając w swoich formulacjach nowych składników. Wrócę do tematu nadpotliwości i do tego, że jest na nią stosowana toksyna botulinowa. Nikt się nie dociekał, dlaczego tak się dzieje. Tymczasem profesor z Belgii, z którym współpracujemy, odkrył, że nadpotliwość wiąże się z mutacją w genie, która wpływa na kanały jonowe. W ramach naszych dyskusji stwierdziliśmy, że złożymy kolejny projekt badawczy związany z tym tematem.
Anna: Najważniejsze jest to, że nikt przed nami nie opracował i nie wdrożył tej konotoksyny jako składnika aktywnego kosmetyku. Nasz zespół naukowy opracował metodę jej wytwarzania od poziomu DNA do produktu, który chcemy dzisiaj zaoferować światu. Uważam, że to nasz wielki sukces.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Justyna Ślusarczyk
Zdjęcia: Mateusz Skwarczek