Słoneczny Zakątek – winnica założona przez Magdalenę Rożniak – słynie nie tylko ze świetnych, wytrawnych win. Teraz to także dom rodzinny Jej najmłodszego dziecka – Bottici – marki naturalnych eko-kosmetyków obfitujących w substancje aktywne pozyskiwane przede wszystkim… z wina. To autorski projekt premium, w którym każdy element i składnik jest dopracowany i dokładnie przebadany.
Rozmawiała Justyna Ślusarczyk
Masz bardzo bogate, różnorodne doświadczenie zawodowe w biznesach związanych z szeroko pojętym rolnictwem i to na wszystkich kontynentach. Skąd pomysł założenia profesjonalnej winnicy, a ostatnio także na stworzenia autorskiej marki kosmetyków produkowanych na bazie składników pochodzących z wina?
Od dziecka fascynowała mnie winorośl, wszystko co się dzieje wokół niej – uwielbiałam smak winogron, u babci zrywałam je prosto z krzaków, w szkole często rysowałam liście winogron. Ewidentnie to była miłość od pierwszego wejrzenia do tej rośliny, którą traktowałam jak żywą istotę. Później poznałam i pokochałam też klimat winnic – szczególnie tych toskańskich, włoskich. Marzyłam, by stworzyć coś podobnego w Polsce. Gdy kupiliśmy posiadłość w okolicach Bydgoszczy i rozwinęliśmy tu nasze rodzinne firmy, to zanim stała się ona winiarskim Słonecznym Zakątkiem, obserwowałam ten kawałek ziemi, zbadałam pod względem uprawy winorośli i dyskutowałam z mężem, czy moja koncepcja ma sens. To On mnie namówił, by spełnić marzenie i spróbować profesjonalnie produkować wino, skoro moje badania dobrze rokują.
W naszej świadomości klimat Polski nie kojarzy się z uprawą winorośli…
To błąd! Winorośl potrzebuje przede wszystkim specyficznego mikroklimatu, czyli wiatru, odpowiedniego nasłonecznienia, skłonu w stronę słońca, wilgotności. Na terenie posiadłości mamy duży staw, woda parując z nich delikatnie chłodzi winnice i je nawilża, gdy jest gorąco. A gdy jest zimno, przychodzi mróz, to odbiera mu niszczycielską siłę, ociepla winogrona. Są tutaj fantastyczne wiatry, które chronią rośliny przed chorobami grzybowymi, wraz z wodą je ochładzają i rozprowadzają ciepło – zależnie co w danej chwili potrzebne. One to po prostu „wiedzą”.
To mikroklimat w zasadzie identyczny jak w Bordeaux.
Jakie rodzaje winorośli uprawiacie? Czy w Polsce są jakieś związane z tym ograniczenia?
Można posadzić dowolną winorośl, tylko do uprawy tych przeznaczonych do produkcji wina muszą należeć do gatunków należących do odmian vitis vinifera. Mamy hybrydy i typowe sadzonki np.: gewürztraminer, chardonnay, merlot – są odmiany niemieckie, francuskie i nasza rodzima jutrzenka, która daje świetne wina wytrawne o niewysokiej kwasowości.

Wspominałaś, że Wasze uprawy są w pełni ekologiczne?
Tak. Mamy nad tym pełną kontrolę, nie stosujemy herbicydów, pestycydów od samego zasadzenia winorośli przez cały sezon. Zimą gdy winorośl śpi, jest odpowiednio przycinana, dbamy. aby odpoczęła przed owocowaniem, w momencie ściśle określonym przez samą naturę, przy odpowiednim nachyleniu słońca, ręcznie zrywamy jej liście. Każdą sadzonkę, a mamy ich ponad 12 tysięcy, okrywamy kiedy trzeba, obłamujemy czubki, dbamy dosłownie o każdy owoc, bo wino powstaje już na krzewie.
Jeśli jest konieczność, robimy także tzw. zielony zbiór – zrywamy owoce gdy są jeszcze niedojrzałe, gdy jest ich za dużo. Winorośl chce pokazać jaka jest piękna i obfita, ale do produkcji wina lepiej jest mieć mniej owoców, ale za to lepszej jakości.
Po zrobieniu wina, wiedząc że owoce są czyste, zadbane i oddały nam najlepsze, co w nich ukryte, możemy wykorzystać fantastyczne składniki, które zostały w skórkach i pestkach. Ekstrahujemy je, bo winorośl ma niesamowite możliwości odbudowy, regeneracji. Winogrono jest naprężone, napięte, wygląda tak, jak powinna wyglądać skóra i ono umie jej to przekazać, oddać swoją moc witalną i urodę, ma właściwości przeciwzapalne. Działa tak zarówno ekstrakt z liści, jak i woda winogronowa, olejek z pestek, wyciąg z samego wina – wszystko to znajduje się w naszych kosmetykach. Bardzo mi zależało, aby nie było w ich żadnej chemii, ani z upraw ani dodawanej potem. Bottica to czysta natura.
Jak to się stało, że przeszłaś z produkcji wina do produkcji kosmetyków?
Na studiach podyplomowych, które ukończyłam chcąc zostać winiarzem z prawdziwego zdarzenia, dowiedziałam się o prozdrowotnych właściwościach winogron, obserwowałam winorośl i jej możliwości regeneracyjne – jak się odbudowuje po burzach, huraganach, jak sobie radzi z problemami „zdrowotnymi”, ze środowiskiem. To niesamowita rewitalizacja.

Prócz tego żal mi było wyrzucać i marnować resztki, które zostały z wina, a jeszcze miały spory zapas substancji odżywczych. Postanowiłam dokładnie zbadać ich potencjał. Wybudowaliśmy Centrum Badawczo-Rozwojowe, stworzyliśmy laboratoria, w których sprawdzamy, co można „wyciągnąć” z pozostałości winogron. Jest to np. resweratrol, który zostaje w skórkach, olejek z pestek, ekstrakty z liści, bo na krzewie to właśnie liście pokazują nam czy roślina jest zdrowa.
W Centrum opracowaliśmy autorską metodę wytwarzania resweratrolu i ją nawet opatentowaliśmy.
Jakbyś opisała kosmetyki Bottica? Co czyni je wyjątkowymi, luksusowymi?
Najważniejsze dla mnie, że dokładnie znam ich pochodzenie i skuteczność, wszystko zostało dokładnie przebadane w naszym Centrum Rozwojowo-Badawczym, mamy też badania z niezależnych instytutów.
To gwarantuje pełną transparentność produkcji – to po pierwsze. Nasze produkty nie są połączeniem przypadkowych składników. Są w nich tylko te substancje, które dobrze znam, wiem, że działają fantastycznie już w owocach. A winogrona mają te same właściwości, co sebum naszej skóry.
Po drugie jestem kobietą dojrzałą, wiem co lubię i czego chcę. Z pełną świadomością czerpię moc z ziemi, z natury. Tworzę kosmetyki dla kobiet spełnionych, świadomych swoich potrzeb.
Już sam zapach czyli tzw. nos kremów tworzyłam przez ponad rok. Nos jest bardzo ważny, zamykasz i oczy i w ciągu 10 minut działają wszystkie zmysły. Nie lecisz nigdzie dalej, wyciszasz się… W słoiczkach nie zamknęłam jedynie kremu, ale niepowtarzalną rozkosz siedzenia na tarasie w winnicy.
Tutaj zanurzasz się w innym świecie, w innej atmosferze – panuje spokój, czujesz jak ziemia paruje, czujesz zapach liści, winogron, róż, słońca i specyficzny aromat. Jestem bardzo sensoryczna, polegam głównie na swoich zmysłach. Smarując się kremem Bottica, mamy mieć chwilę dla siebie, czerpać z tego przyjemność i jednocześnie mamy mieć świadomość ekologicznego gestu, że robisz coś dobrego dla planety, dla przyszłych pokoleń, by nasze dzieci mogły czerpać z niej radość.
Mówiłaś też o bakteriach probiotycznych aktywnych w Twoich kosmetykach, możesz przybliżyć ten temat?
Wykorzystujemy składnik aktywny, który powstaje na bazie fermentacji pod wpływem bakterii kwasu mlekowego. On ma fantastyczne, lecznicze, regenerujące działanie na skórę, współgra z florą bakteryjną skóry, wspierają ją. Krem nocny odbudowuje uszkodzenia, które powstały w skórze w ciągu dnia. W kremie na dzień zawarte są składniki nawilżające, napinające, chroniące przed czynnikami zewnętrznymi – smogiem, pyłkami, światłem. Działamy więc całodobowo – 7/24.
Jeśli chodzi o opakowania jak był na nie pomysł, wyglądają bardzo bio, elegancko i luksusowo?
Nie lubię tego ostatniego określenia w stosunku do moich kosmetyków. Dla mnie luksus kojarzy się z próżnością, kapiącym złotem. A tu luksus jest byciem w tym miejscu, czasem dla siebie i ten właśnie rodzaj luksusu chcę przekazać kobietom, dzielić z nimi doświadczenia, takie wspólne chwile są najcenniejsze. Na taki luksus się zgadzam.

Opakowania? We wszystkich rodzinnych przedsięwzięciach kładziemy nacisk na ekologię, ochronę Ziemi i tego, co robimy dla przyszłych pokoleń. Wszystkie pojemniki Bottica są szklane, prócz peelingu, który za chwilę pojawi się na rynku i będzie w słoiczku wykonanym z plastiku pochodzącego z recyklingu. Do niego można będzie dokupić wymienne wkłady.
Każdy element opakowania nadaje się do powtórnego wykorzystania, nawet drewniane nakrętki wykorzystuję jako podkładki do świeczek. Wyjmuję z nich wkład papierowy, który musi w nich się znaleźć ze względu na formalne wymagania dotyczące kosmetyków – nie może być bezpośredniej styczności drewna z kremem. Ale patrząc całościowo staram się nie zaśmiecać świata.
A Wasze plany – SPA, winoterapia z prawdziwego zdarzenia?
Istniejąca gama jest przeznaczona dla wymagającej skóry, nie mówię tu o wieku, bo kobieta 30-letnia również może mieć wymagającą cerę.
Brak czasu, atmosfera czyli powietrze mogą powodować, że skóra jest zmęczona i wymaga troski. Niebawem ukaże się linia o lżejszej konsystencji, z założenia dla młodszego pokolenia. W badaniach jest także linia męska. Konsekwentnie wszystkie produkty oparte są na winorośli i w każdym z nich bazą jest silnie przeciwzapalny, antyoksydacyjny resweratrol.
Niedługo pojawi się bardzo delikatne serum mleczne pod krem, które ma bardzo dużo składników odżywczych na bazie winogrona lodowego, które fantastycznie napinają skórę. Ma też składniki genoaktywne.
Oczywiście one nie działają na same geny, na DNA, czego ludzie się panicznie boją. One po prostu umożliwiają genom prawidłowe funkcjonowanie, stwarzają im korzystne warunki „życia”. W genotypie nic się nie zmienia. Podobnie jak w przypadku komórek macierzystych z winogron. Przecież one nie łączą się naszymi komórkami macierzystymi tylko je odżywiają, pozwalają im się zebrać w większe skupiska i mnożyć, co doskonale napina skórę. Nasza skóra jest zaprogramowana, by w nocy się regenerować. Te składniki w tym pomagają. Wszystkie są dokładnie przebadane.
Sama, gdy się budzę zawsze mam opuchnięcia, chciałam więc stworzyć produkt, który je zniweluje, zadziała na obrzęki. Nowe serum likwiduje je w ciągu pół godziny. Stworzyłam je w zasadzie dla siebie, by nie mieć „poduszki na twarzy” metodą prób i błędów, testując kolejne wersje przez dwa lata. I wreszcie jest!
Czekam tylko na opakowania, bo najtrudniej jest stworzyć, wyrzeźbić z drewna nasadki na butelki.
Wracając do naszych planów – zaczynamy też budować nowe miejsce do produkcji wina ze strefą relaksu – hotelem, restauracją lokalnego slow food, spa – ale nie takim typowym, a z możliwością, by przejść się boso, nalać sobie kieliszek wina, zrelaksować się w basenie, iść na masaż, posłuchać muzyki, posiedzieć w winnicy. Zapomnieć się, zresetować. Na razie więcej nie zdradzam…

Chcę też stworzyć butik łączący sprzedaż kosmetyków z degustacją wina, niezobowiązująca przestrzeń kobiecych spotkań. Bardzo lubię kobiety, często dostaję od nich wsparcie i je z wzajemnością oddaję. Uwielbiam rozmawiać z kobietami. Szanuje ideę siostrzeństwa. Mam trzy „przyjaciółki od serca”, każda z nich jest zupełnie inna, ale do każdej mogę zadzwonić w każdej chwili, z każdą się zapomnieć. Naprawdę powiedzenie – Wino, kobiety i śpiew – niesie słuszne przesłanie.
Jaka jest wizja rozwoju firmy jako rodzinnego biznesu?
Wizja… czasem wręcz boję się obudzić, bo każdego dnia mam nowy pomysł. Każdy koncept otwiera nowe możliwości.
Współpracujemy z instytutami chemicznymi, medycznymi, mamy badania dermatologiczne, kosmetyczne, a wszystko zaczyna się tutaj – w winnicy, w której pracuje cała rodzina. Testujemy produkty na sobie, każdy z nas ma inne potrzeby, dlatego wszyscy „projektujemy” produkty tak, by na te potrzeby odpowiadały.
Jednocześnie także dbałość o winorośl angażuje dosłownie całą rodzinę – babcie, ciocie, dzieci, przyjaciół. Na winobraniu zbiera się więcej ludzi niż… mamy odmian winorośli. Dla mnie przyjaźń, słońce i winorośl łączą się, bo winogrona zbiera się tylko w słońcu. A gdy jest słońce to jest uśmiech, gdy jest radość, to jest przyjaźń.
Wygląda to jak scenariusz do filmu, np. mojego ukochanego „Spaceru w chmurach” . Czy kiedyś deptaliście winogrona po zbiorze tak jak na filmie?
Też kocham ten film, jego nastrój, romantyzm, dobrą energię, muzykę. Tak jak w filmowej, kalifornijskiej winnicy każdy rok jest u nas inny. Zdarzyło się, że prasa do winogron się zepsuła, a zebrane winogrona nie mogą czekać, trzeba przerobić je od razu, by się nie zmarnowały. Przełożyłyśmy więc owoce do kadzi, wskoczyłyśmy w nie we trzy i wszystko odbyło się tradycyjną, można powiedzieć „filmową” metodą. Wino – czerwone – ewidentnie miało naszą energię, duszę, zdobywało nie byle jakie medale. Zawsze jest coś intrygującego w naszych produktach – w winie i w kremach. Zawsze jest coś osobistego, nic nie robimy byle tylko „wypchnąć na półkę”. Nie o to mi chodzi. Ja chcę sprawdzić, by przez zmysły można było odczuć to, co chcę przekazać – relaks, spokój, naturę.

Jak się rozwija polska tradycja winiarska?
W Polsce powstaje coraz więcej winnic. My jesteśmy jedną z pierwszych na północy Polski i to jeszcze prowadzoną przez kobiety. Wszystkie urzędy miały z nami dużą ”zagwostkę”, byłyśmy odbierane jako byt iście egzotyczny, byłyśmy pionierkami, przetarłyśmy szlaki. Nasze wina wysyłamy na międzynarodowe konkursy, w których biorą udział w tzw. degustacjach w ciemno, nikt nie wie z jakiego kraju jest dane wino, z jakiej odmiany. Często konkurujemy z winami ze Starego Świata – z Francji, Włoch – i zdobywamy medale. Mamy nagrody z Nowego Jorku, Berlina, Wiednia.
Macie się czym chwalić! To fascynująca historia. Czy zdarzały się Wam też trudne momenty w uprawie winorośli?
Liczy się osobiste podejście do każdego krzaczka. Moja mama mówi, że winnica to moje czwarte dziecko. Teraz mam jeszcze piąte – Botticę! A wszystko się łączy się tworząc kompletną opowieść. Gdy urodziła się moja najmłodsza córka – Tosia, założyłam winnicę. Gdy miała rok spała na zerwanych liściach. Znam moje krzewy jak samą siebie, gdy widzę jak się zwija liść, od razu rozpoznają nawet po samych ich nerwach, czego potrzebują. I to im daję. Gdy chcą magnezu, to używam naszych ekologicznych nawozów, potrzebują miedzi – mają czystą miedź. Ekologiczne nawozy, mikrolementy to specjalność innej naszej rodzinnej firmy. Każdy wyrób sprawdzamy w naszym Centrum Badawczym. Pełna kontrola, od ziemi, sadzonki, po liść, owoc. Tak, by nie używać chemii, by je chronić np. przed pleśnią. Winorośl świetnie z nami „rozmawia”, to partnerski dialog pełen wzajemnej troski.

Kilka lat temu huragan spustoszył okolicę, w 10 minut trąba powietrzna połamała winogrona, słupy betonowe, na których są mocowane. Wszystkie dziewczyny z rodziny płakały, ja je pocieszałam. W nocy sama płakałam z lęku, czy winnica przetrwa, pocieszał mnie mąż. Szara pleśń wejdzie w uprawy w ciągu 8-10 godzin i winorośl jest do wyrzucenia. Uzdrowiliśmy ją odżywkami naszej produkcji i kondycjonerem wody. Udało się ją odratować! W tamtym ekstremalnie trudnym sezonie stworzyłyśmy wino, które na drugi rok wygrało w zawodach winiarskich. Winorośl odwdzięczyła się nam za opiekę i trud.
Jak nadawałaś nazwy winom?
Może zacznijmy od nazwy marki kosmetycznej – Bottica – ona wiąże się z winnicą, winem – botanica, od zieli, od środowiska, botti od beczek.
A teraz powrót do przeszłości – gdy trzeba było nazwać nasze pierwsze wino, mój mąż akurat obchodził urodziny. To była jego 40-tka. Zrobiłam wino czerwone, które stało się jego ulubionym. Wino więc dostało imię Marco – od Marka. Potem powstało żeśkie, zadziorne, buntownicze białe wino bardzo pasujące do mojego syna Emiliana – stąd Emilio. Później powstał Julius – Julek – elegancik, dżentelmen, naukowiec, małomówny, ale już jak coś powie… A potem kupiłam świeżą, rześką polską odmianę Jutrzenka. Nazwa dokładnie oddaje jej charakter. Tak powstało wino Tosi czyli Antonia. Magdaleny jeszcze nie ma…
Dziękuję za rozmowę